żowie jak Sternau, Gerard, Sępi-Dziób. Bawole Czoło i inni mogli przecież zastąpić wielu. Zanim nieprzyjaciel zdążył dotrzeć do podnóża skały, szeregi jego były już dobrze przerzedzone. Mimo to, parł naprzód. Gdy Francuzi zaczęli wdrapywać się na skałę, okazało się dopiero, jaki ogień potrafią rozniecić nasi sławni strzelcy.
Gromady szturmujących Francuzów kładły się pokotem na ziemię. Tuż koło Gerarda wrzała najzacieklejsza walka. Jeden z oficerów poznał go i zwrócił nań uwagę swym ludziom. Chcieli koniecznie wziąć go do niewoli. Zaczęli więc wdrapywać się na skałę. Kładł ze strzelby jednego po drugim. A jeżeli któremu udało się dotrzeć aż na kraj skały, rozłupywał mu głowę ciężką kolbą ze złota.
Niedaleko Gerarda stali za obwarowaniem Sternau, Mariano i Sępi-Dziób. Nie szczędzili wysiłku, aby powstrzymać walących na Gerarda wrogów. Fascynujący widok przedstawiał Amerykanin. Ładował strzelbę i strzelał z fantastyczną szybkością; mówił przytem niezwykle głośno, jakby go wrogowie usłyszeć mogli.
— Znowuż który chce posłać Gerardowi kulkę! Szkoda kłopotu, bo według mojej kalkulacji nie nadąży.
Przyłożył strzelbę do ramienia, pociągnął za cyngiel i po chwili Francuz, który mierzył do Gerarda, padł trupem.
— Znowu jakiś się czołga! — mówił dalej. — Myśli, że go nikt nie widzi. Według mojej kalkulacji, łatwiej nadół, aniżeli na górę, — pociągnął za cyngiel; wróg, trafiony w głowę, stoczył się.
Strona:Karol May - Czarny Gerard.djvu/21
Ta strona została uwierzytelniona.
15