— Prenez les crosses! — Walczcie kolbami! — rozkazał przywódca Francuzów.
Ujęli karabiny za lufy. W tejże chwili zbliżyli się wodzowie. Niedźwiedzie Serce spiął konia ostrogami i ruszył naprzód. Spadł szerokim łukiem prosto na czworobok; Niedźwiedzie Oko ruszył za nim w brawurowym skoku. Tratując wszystko kopytami końskiemi, waląc tomahawkiem w prawo i lewo, siali śmierć i zniszczenie. Lukami, drążonemi przez nich, wdzierać się zaczęli Apacze. Czworobok był zgubiony.
Niedźwiedzie Serce utorował drogę wojownikom. Przebiwszy się wraz z bratem przez przerwany czworobok, gotował się do rozbicia drugiego. Ujrzał teraz konie Francuzów. Stały na uboczu, pilnowało ich kilku ludzi. Wskazując na wierzchowce ręką, zawołał do brata:
— Inese Franza schli, sesteh nagoya! — Zabrać konie Francuzom, pozabijać warty!
Brat spełnił rozkaz natychmiast. Zebrawszy garść Apaczów, ruszył ku koniom. Po krótkim oporze Indjanie pozabijali wartę. Odcięci od koni, Francuzi nie mogli uciekać. Tymczasem biali strzelcy celnemi kulami przerzedzili szeregi Francuzów. Każda kula trafiała, od każdej ginął człowiek. Gdy Niedźwiedzie Serce dotarł do następnego czworoboku, Francuzi byli tak zdziesiątkowani, że wódz, nie skłaniając konia do skoku, wjechał prosto między nieprzyjaciół. Poszli w rozsypkę.
Apaczów ogarnął entuzjazm na widok wodza, który zaginął przed laty. Nie dbali o liczbę nieprzyjaciół, o jego opór. Trzeba przecież było uczcić powrót wielkiego wodza zdobyciem wszystkich nieprzyjaciel-
Strona:Karol May - Czarny Gerard.djvu/26
Ta strona została uwierzytelniona.
20