Strona:Karol May - Czarny Gerard.djvu/38

Ta strona została uwierzytelniona.

— Do djabła! Cóż to za wściekłe kobiety! — zawołał sierżant. — Powalić ją na ziemię!
Żołnierz chciał ująć Karję. Siostra Bawolego Czoła utopiła w jego piersi bagnet aż po rękojeść. W tejże chwili towarzysz zabitego zdzielił ją kolbą przez głowę tak mocno, że padła na podłogę.
— Zapłacicie mi za ten opór wobec zwycięzców! — zawołał sierżant. Zwracając się do hrabiego, ciągnął dalej: — Słyszałem, że jesteście bogaci, hrabio. Jestem gotów uwolnić was za dobry okup.
— Ile żądacie?
— Ile macie przy sobie pieniędzy?
— Słyszeliście przecież moje pytanie, sierżancie. Odpowiedzcie więc na nie.
Oho! To brzmi tak, jakgdybyście mieli tutaj coś do rozkazywania. Gdzie leży wasza posiadłość?
— W mieście Meksyku.
— Ale macie chyba przy sobie gotówkę?
— Wystarczy jej na wykup z rąk zbója.
— Powściągnijcie język! To przecież wojna. Jeżeli sądzicie, że pieniądze wystarczą na okup, musi to być suma niemała. Byłbym głupcem, gdybym podawał jej wysokość. Gdzie pieniądze?
Po tych słowach sierżant podszedł z groźną miną do hrabiego. Don Fernando milczał
— W takim razie zmuszę was do odpowiedzi. — Rozłóżcie go na podłodze i bijcie tak długo, dopóki mówić nie zacznie!
Żołnierze ujęli hrabiego. Jeden z nich rzekł:
— Sierżancie, wpadłem na świetny pomysł. Czy

32