— Ale ustępuję ci rozumem i doświadczeniem.
— Zdaje ci się tylko, mój bracie. Teraz czeka mnie zadanie, wymagające wiele czasu. Muszę towarzyszyć przyjaciołom i walczyć u ich boku. Gdy wrócę, znajdę szczep, który zechce dać mi pióro wodza.
— Nietylko jesteś waleczny i mądry, lecz masz serce dobrego brata. Za dobrodziejstwa, które mi wyświadczasz, życie moje należeć będzie do ciebie, aż do ostatniego tchnienia.
Objęli się znowu z wielką i szczerą serdecznością.
Po długiem, wymownem milczeniu rzekł wreszcie Niedźwiedzie Serce:
— Gdy odchodziłem, żyła matka. Była najlepszą matką, jak daleko sięgają wsie i ostępy czerwonoskórych.
— Mówisz prawdę. Znam wiele matek, lecz żadna nie jest podobna do niej.
— Czy i ona wróciła do Wielkiego Ducha?
— Nie. Żyje jeszcze.
Niedźwiedzie Serce w przypływie wielkiej radości wyciągnął ramiona ku zachodowi i zawołał:
— Matko, matko! Dzięki ci, dobry, łaskawy Manitou, żeś zachował przy życiu tę, która mnie na świat wydała. — Gdym od niej odchodził, liczyła pięć razy po dziesięć zim.
— Teraz liczy zim sześć razy po dziesięć i jeszcze sześć — dodał Niedźwiedzie Oko.
— Czy ciało jej krzepkie jest jeszcze?
— Tak; ciało jest krzepkie, dusza jasna, lecz oczy ciemne.
— Nie dojrzy?
Strona:Karol May - Czarny Gerard.djvu/50
Ta strona została uwierzytelniona.
44