— Będę mógł dostać co do zjedzenia i wyspać się?
— Równie dobrze, jak w stolicy.
— Zaprowadźcie mnie więc do pokoju i zajmijcie się koniem.
Juarez zsiadł z konia, oddał go jednemu z vaquerów i wszedł z gospodarzem na górę. Obydwaj wodzowie zatrzymali się w szynkowni.
Pirnero zaprowadził Juareza do najobszerniejszego pokoju, który nazywał salonem. Ten sam właśnie pokój przygotował dla Czarnego Gerarda. Gdy weszli, z kanapy podnieśli się hrabia i Mariano. Sternau krzątał się pod ścianą.
— Oto wasz pokój, sennor, — rzekł Pirnero.
Juarez popatrzył ze zdumieniem i odparł:
— Ależ tu ktoś już mieszka. Któż to jest? Któż to być może?
Przyjrzawszy się staremu hrabi, zawołał ze zdumieniem, nie wierząc własnym oczom:
— Czy podobna, to hrabia Fernando de Rodriganda? Ależ nie, to być nie może! Człowiek ten umarł przecież przed wielu laty i został pogrzebany. To podobieństwo graniczy z cudem!
Hrabia rzekł:
— Nie myli się pan, sennor Juarez. Jestem tym, o którym pan mówił przed chwilą.
— Nie może być! Przecież już pana dawno pochowano?
— Pochowano mnie, lecz nie umarłem.
— Nie rozumiem sennora.
— Zaraz mnie pan zrozumie, sennor. Bogu nie-
Strona:Karol May - Czarny Gerard.djvu/57
Ta strona została uwierzytelniona.
51