Strona:Karol May - Czarny Gerard.djvu/68

Ta strona została uwierzytelniona.

— Powiedziałam już, co zdaniem mojem jest rzeczą najważniejszą.
— Czy chce cię wziąć za żonę? Ależ na pewno. Mam jednak wrażenie, że to ty nic o nim wiedzieć nie chcesz. W ostatnich czasach nawet nie spojrzałaś na niego. A dziś, gdy nas wybawił z opałów, nie zatroszczyłaś się o jego zdrowie.
Rezedilla milczała.
— No, powiedz co na swoją obronę, — dodał Pirnero.
Rezedilla jęknęła, a potem wybuchła płaczem, nad którym napróżno usiłowała zapanować. Ukrywszy twarz w dłoniach, wybiegła z pokoju, głośno szlochając.
Pirnero przerażonym wzrokiem odprowadził ją aż do drzwi.
— Do licha! Cóż to było takiego? Takiej rozpaczy nigdy jeszcze nie widziałem. Nie chce o nim nic wiedzieć, to pewne. Biedne dziecko! Czy naprawdę powinna wyjść zamąż za kogoś, kto jej się nie podoba? Nie! Powiem jej, aby nie patrzyła wcale na tego łotra Gerarda!
Wstał z krzesła i podążył do kuchni, zanim jednak doszedł do drzwi, zatrzymał się, w pokoju bowiem stanął Sępi-Dziób, o którym była niedawno mowa. Ubranie Jankesa ociekało krwią. Pirnero stanął jak wryty i zaczął go mierzyć od stóp do głów.
— Na Boga, jakże wyglądacie! — zawołał.
Amerykanin, rzucając mu niezbyt uprzejme spojrzenie, odparł:
— Według moich kalkulacji, wyglądam inaczej,

62