— Cóż tam robił?
— Gerard był wobec mnie szczery; wiem o wszystkiem. Mam wrażenie, że i pan jest poinformowany?
— Owszem, sennorita. Dlaczego nie chce mu pani przebaczyć?
— Ja przebaczyłam już dawno...
— A jednak unika go pani właśnie teraz, gdy potrzebuje pomocy.
— Nie wolno mi pójść do niego. Nie mogę powiedzieć dlaczego, ale nie powinnam... nie powinnam się zbliżać do niego teraz...
— Tego nie rozumiem. Dziś, przed bitwą, prosił mnie, abym panią pozdrowił, gdyby poniósł śmierć. Teraz, choć jeszcze żyje, spełniam jego wolę. Przynoszę pozdrowienie — człowieka umierającego.
Sternau ruszył w kierunku drzwi. Rezedilla pobiegła za nim i żaliła się zrozpaczonym głosem:
— Sennor Sternau, nie wolno mi pójść do Gerarda; jestem pewna, że mój widok go zabije.
Sternau uśmiechnął się łagodnie i, położywszy rękę na głowie dziewczyny, rzekł:
— Więc uważa pani, że nie potrafi sennorita nad sobą zapanować?
— Rozpacz moja odebrałaby mu resztę życia.
— Drogie dziecko, nie zna pani siebie; kobieta jest mocna w cierpieniu. Niech pani idzie za mną. Nie zabije go pani, przeciwnie, wróci mu życie.
Ujął ją za rękę i wyszli razem z pokoju. Rezedilla postępowała bezwolnie; dopiero przed drzwiami pokoju, w którym leżał ukochany, zatrzymała się pełna lęku i rzekła, drżąc na całem ciele:
Strona:Karol May - Czarny Gerard.djvu/84
Ta strona została uwierzytelniona.
78