Strona:Karol May - Czarny Gerard.djvu/85

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie mam odwagi, sennor Sternau!
— Niech pani zaczeka; wejdę pierwszy.
Została sama na korytarzu. Trudno opisać uczucia, jakie nią miotały. Po krótkiej chwili Sternau uchylił drzwi i szepnął:
— Proszę wejść, sennorita.
Rezedilla weszła. Gerard leżał na łóżku, owinięty opatrunkami. Głowę miał również zabandażowaną. Twarz była trupio blada i bladość ta odbijała straszliwie od wielkiej czarnej brody. Policzki się zapadły; oczy miał zamknięte.
Rezedillę przejął zimny dreszcz. Tak, Sternau miał rację. Była przekonana, że w pierwszej chwili padnie mu na piersi, teraz jednak czuła, że ciało jej było jedną bryłą lodu; miała wrażenie, iż ruszyć się nie potrafi z miejsca. Każdy ruch wymagał niesłychanego wysiłku. Czas, który upłynął, zanim podeszła do chorego, wydał jej się wiecznością.
Sternau zmienił opatrunek na głowie rannego. Rezedilla była mu pomocna.
Przy tej sposobności dotknęła ręką policzka Gerarda. Jakby pod wpływem dotknięcia różdżki czarodziejskiej, ciężko ranny wyszeptał:
— Rezedillo...
— Niech pani coś odpowie — rzekł Sternau. — Odkąd tu leży, nie otworzył jeszcze oczu.
Nachyliwszy się nad Gerardem, szepnęła:
— Mój dobry, kochany Gerardzie.
Zwolna rozchylił powieki; spojrzał na nią wzrokiem, w którym czaiła się śmierć.

79