— Może dziś, może jutro. To trudno przewidzieć. Rozkaz z głównej kwatery dociera do tego odludzia po kilku dniach. Adieu, monsieur.
Kapitan wyszedł. Nie uświadamiał sobie wcale, że planowana ofensywa i zbrojne pogotowie przeczą zwycięstwom, o których opowiadał. — —
Arbellez i Marja Hermoyes pozostali sami z wrzekomym vaquerem.
— No i cóż, mój przyjacielu? Mam nadzieję, że jesteś ze mnie zadowolony, — rzekł hacjendero. — Dla ciebie wszak dopuściłem się kłamstwa.
— Dzięki wam, sennor, — odparł nieznajomy. — Mam wrażenie, że zdołam usprawiedliwić to drobne kłamstwo. Fakt, iż wasza hacjenda została obsadzona przez Francuzów, zaskoczył mnie.
— Nie wiedziałeś o tem?
— Nie. A kiedy się dowiedziałem, nie przyszło mi na myśl, iż Francuzi zechcą mnie przesłuchiwać. Żądać dokumentów i świadectw w Meksyku, to rzecz niesłychana!
Zaczął się śmiać głośno; Arbellez wtórował.
— A teraz powiedz mi, kim właściwie jesteś, — rzekł w końcu.
— Nazywam się Armandos. Przybywam z Oaxaca.
— Z Oaxaca? Stamtąd, gdzie wybuchło powstanie?
— Słyszał pan zapewne o generale Porfirio Diazie?
— Bardzo wiele. To najwierniejszy, najwaleczniejszy generał w całym Meksyku i podobno człowiek niezwykle uczciwy, a takiego, niestety, rzadko spotyka się w naszym kraju.
Strona:Karol May - Czarny Gerard.djvu/93
Ta strona została uwierzytelniona.
87