Strona:Karol May - Czarny Gerard.djvu/94

Ta strona została uwierzytelniona.

— Czy słyszał sennor o tem, że Diaz podniósł oręż przeciw Francji? Atakuje Francuzów od południa; chciałby, aby Juarez i generał Eskobedo uderzyli od północy.
— Wielkie nieba! Gdybyż to było możliwe!
— Czemu nie? Diaz powierzył mi ważne wiadomości. Mam je wręczyć prezydentowi.
— Ach, jesteś więc gońcem generała? — rzekł Arbellez zdumiony.
— Tak, sennor. Przybywam z południa; jechałem bez przerwy. Trzeba było niemało sprytu i ostrożności, by przedrzeć się przez prowincje, obsadzone przez wroga. Upadam z wyczerpania; muszę dzień, lub dwa wypocząć. Opowiadano mi o panu, jako o dobrym i wiernym patrjocie, postanowiłem więc zaapelować do pańskiej gościnności.
— Postąpiłeś słusznie. Jesteś mi nader miłym gościem. Mam wrażenie, że nie powinieneś się obawiać ani o siebie, ani o listy, mimo, iż przebywasz pośród Francuzów. Czy mam przechować listy, które wieziesz?
— O nie, sennor. To zbyteczne. Ukryłem je tak przezornie, że nic nie znajdą. Dziękuję za dobre chęci.
— Gdzie, zdaniem twojem, będziesz mógł spotkać Juareza?
— Wpobliżu północnej granicy.
— Muszę ci zakomunikować przykrą nowinę. Capitano otrzymał przed chwilą wiadomość, iż Francuzi wyparli prezydenta z El Paso.
— Niech ich djabli porwą! Mam teraz podwójnie trudne zadanie.

88