— Racja, drogi przyjacielu. Będziesz się musiał dowiedzieć, gdzie Juarez obecnie przebywa.
— Pojadę do El Paso; mam nadzieję, że się tam dowiem.
— Ależ to niebezpieczna sprawa.
— Przywykłem do niebezpieczeństw.
— Spodziewam się. Tchórzowi Diaz nie powierzyłby tak ważnej misji. Masz dobrego konia?
— Znośnego, ale wyczerpała go długa droga.
— Rozejrzyj się za innym po moich stadninach.
— Dziękuję, sennor. Opowiem Juarezowi, że okazał mi pan pomoc. Gdzie się tutaj mam rozgościć?
— To w zupełności zależy od ciebie. Czy jesteś istotnie tylko vaquerem?
— Hm. Musiałem tak powiedzieć.
— W takim razie musisz w dalszym ciągu grać tę rolę. Przyjąłem cię na służbę — przystaniesz więc do vaquerów. Sypiają albo w suterenie, albo przed domem, pod gołem niebem.
— Będę mógł swobodnie się poruszać?
— Oczywiście. Ponieważ jednak jesteś vaquerem, nie możesz tutaj dłużej pozostać. Moi ludzie dadzą ci posiłek. Czy masz jeszcze jakieś życzenie?
— Nie potrzeba mi nic, prócz spokoju i lepszego konia. Ponieważ przyrzekliście mi jedno i drugie, niczego więcej nie pragnę.
Gdy się drzwi za nieznajomym zamknęły, Marja Hermoyes rzekła:
— Sennor, czy zdaje sobie pan sprawę, że ryzykujesz wiele? Gdyby Francuzi odkryli, że człowiek ten jest wysłannikiem Diaza?
Strona:Karol May - Czarny Gerard.djvu/95
Ta strona została uwierzytelniona.
89