— Zanim przyszliście, mówiono o was. My wspomnieliśmy oczywiście także o waszych strzelbach i o tak wysokiej ich wartości, że się wcale nie da oznaczyć. Czy kilku z tych żółtych warkoczy nie usłyszało tego przypadkiem i nie postanowiło ukraść strzelb, aby je potem sprzedać za wysoką ceną?
— Hm! To myśl wcale nie głupia, mr. Timpe. Obie komory shopu dzieli tylko cienka ściana, przez którą łatwo było usłyszeć treść rozmowy. A jeśli się nie mylę, to siedzieli przy tej ściance dwaj Chińczycy w odosobnieniu od reszty.
— To prawda — potwierdził inżynier. — Byli to dwaj firsthands[1], których używamy do pośrednictwa.
— Czy to uczciwi ludzie? — zapytał Old Shatterhand.
— Tego nie twierdzę, sir! To same draby od pierwszego do ostatniego. Nie kradną tylko wówczas, kiedy nie ma co kraść. Główną ich zasadą jest to, że nie widzą w tem grzechu, ani hańby, lecz raczej dobry uczynek i zaszczyt, jeśli białego ile możności wyzyskają. Z tego, że Chińczyk doprowadził aż do firsthanda, nie należy wnosić, że jest rzetelniejszy od drugich. Przeciwnie: jest inteligentniejszy, dlatego jeszcze mniej można mu ufać. Przesłuchajmy więc obu gruntownie!
— Tak. Pierwej jednak wstąpimy do waszego domu, aby się przekonać, czy strzelby zniknęły.
Inżynier otworzył drzwi i zapalił światło w środku. Okazało się, że rzeczywiście strzelb brakowało, a kradzieży dokonano przez dziurę w powale, którą weszli złodzieje.
Rozumie się samo przez się, że obydwu poszkodowanym nie była obojętną strata niezrównanej broni. Przyzwyczajeni jednak do panowania nad sobą we wszystkich okolicznościach nie poskarżyli się i teraz ani jednem słowem. Inżynier tylko objawiał wściekłość i zapewniał, że każe sprawców na śmierć zaćwiczyć.
— Najpierw musimy ich wynaleźć — rzekł spokoj-
- ↑ Przodownicy robotników.