Strona:Karol May - Czarny Mustang.djvu/110

Ta strona została skorygowana.
—  76   —

— Nie! — twierdził mimo to zapytany.
— Wleźliście do domu inżyniera?
— Nie!
— Kiedy potem chcieliście strzelby pochować, odebrali je wam Indyanie?
— Nie! — zaprzeczył Chińczyk po raz trzeci, ale z mniejszą pewnością siebie niż poprzednio.
— Człowiecze, ja cię ostrzegam! Twój towarzysz kazał ci się wprawdzie wypierać, ale bądź raczej otwarty!
— Kiedy mi kazał, sir?
— Kiedy wstawaliście z swoich miejsc.
— Ja o niczem nie wiem, sir!
— Kłamiesz, słyszałeś przecież, jak do ciebie po cichu powiedział: „szuet put tek“!
— Tak, on to powiedział.
— A co znaczą te chińskie słowa?
— „Chodź, idziemy razem“! Mój towarzysz powiedział to, ponieważ mieliśmy iść za wami.
— Słuchaj, ty jesteś chytrzec, ale mnie nie oszukasz! Chodź znaczy „lai“, a iść znaczy „k’iu“; „szuet put tek“ zaś znaczy „nie wyjawić niczego“. Czy i temu zaprzeczysz?
Chińczyk, który stał jeszcze pod szynkwasem, trzymał się dotąd za bolący policzek, a teraz załamał ręce z przerażeniem. Drugi natomiast cofnął się o dwa, czy trzy kroki, wpatrzył się w myśliwca szeroko rozwartemi oczyma i spytał, jąkając się ze strachu:
— Jakto? Wy... wy... umie... umiecie po chińsku mówić?
Old Shatterhand skorzystał z tego przerażenia, pytając czemprędzej:
— Kto był tym Indyaninem, który wam strzelby odebrał?
Chińczyk wpadł bezmyślnie w pułapkę i odrzekł bez zastanowienia:
— Nazwał siebie Czarnym Mustangiem, wodzem Komanczów.