Strona:Karol May - Czarny Mustang.djvu/114

Ta strona została skorygowana.
—  80   —

— Czego on może chcieć od was? Czy waszych pieniędzy?
— Chyba nie. Te wytargował zapewne Yato Inda za swoją zdradę dla siebie. Czerwoni nie potrzebują dolarów. Będą usiłowali raczej zabrać nam broń i amunicyę.
— Istotnie, ale nie mniej chińskie warkocze.
— Naprawdę?
— Tak. Kto tak zna Indyan, jak my ich znamy, ten wie dobrze, co myślą i czego chcą. Uśmiecha się im nadzieja zdobycia takiej ilości łokciowych skalpów! Jaki to łup, jaki to zaszczyt! To im się jednak nie uda, a ponieważ nigdy nie byłem nieludzkim i współczuję z każdym bliźnim, czy jest barwy czerwonej, czy białej, przeto wręczę Czarnemu Mustangowi uroczyście te dwa warkocze jako odszkodowanie.
— Hallo, to mi się podoba! Jaka złość ogarnie Mustanga! Coś takiego potrafi tylko Old Shatterhand wymyślić.
— Co do tego mylicie się niestety. Ja tego nie wymyśliłem.
— A któż?
— Winnetou.
— Winnetou? Nie słyszałem o tem ani słowa!
— Ale widzieliście znak jego.
— Czy chodziło mu rzeczywiście wtedy o Czarnego Mustanga?
— Napewno! My rozumiemy siebie bez słów. Czy mój czerwony brat przyznaje mi słuszność?
Zwracając się z tem zapytaniem do Apacza, zwinął Old Shatterhand oba warkocze i schował. Winnetou zaś odpowiedział:
— Mój brat dokładnie mnie zrozumiał. Będzie to największem upokorzeniem dla wodza Komanczów, że z naszych rąk otrzyma te warkocze bez skór.
— Być może — zauważył inżynier przeciągłym głosem — ale nie da się to tak łatwo zrobić, jak się mówi. Zanim będzie można Mustanga rozzłościć warkoczami, trzeba odeprzeć tutaj jego atak i wziąć go do niewoli.