— Bon! Pan, panie Old Shatterhand, znasz swego Hobble Franka i wiesz, że jestem człowiekiem świadomym swoich niezwykłych praw na polu duchowem i niczego nie przebaczam wobec swego honoru. Nagroda wedle zasługi! Domagam się jej także w każdym razie i dla siebie i uważam na to zawsze, żeby mnie uniżone otoczenie tytułowało odpowiednio. Mężowi takiemu jak ja należy się pełne uszanowania „pan“, francuskie „wuh“, albo angielskie „juh“, lecz w waszych ustach boli mnie to serdecznie. Jeździłem z wami na przebój i chodziłem, cierpiałem głód i troski. Bywaliśmy razem nietylko w niebezpieczeństwie śmierci, lecz i w niebezpieczeństwie życia. Jestem, żeby się tak wyrazić, pańskiem dzieckiem duchowem, a zarazem stałem się ojcem fizycznym. Dusze nasze spowinowaciły się tak ściśle, że nie chcę od pana słyszeć ani „wuh“, ani „juh“, ani „pan“. Zrób mi więc pan tę przyjemność i mów pan do mnie łaskawie „ty“! Dobrze?
Old Shatterhand kiwnął głową w jedną, a potem w drugą stronę i mruknął lekko „hm“! zamiast odpowiedzieć wyraźnie.
— Hm? — spytał mały. — Tu się nie hmka, ani nie mruczy. Prośba moja pochodzi z serca, a nie trudno ją spełnić. Przecież nawet do wielkich panów mówi się „ty“, czemuż więc nie mógłbyś pan mówić tak do mnie!
— A więc braterstwo, kochany Franku?
— Braterstwo? Ani mi się śni! Braterstwo zawierają tylko ludzie, którzy nie umieją zachować się, jak należy, i nie znają swego ortopedycznego rendez vous. Ja nigdy tego nie czynię, ponieważ wiem, co jestem winien swemu intelektualnemu terytoryum. Musiałbym do pana także „ty“ mówić, a na taki komunizm zaimków nieosobowych nie zdobyłbym się żadną miarą. Wybierz więc pan sobie jedno z dwojga! Jeżeli mi pan powiesz „panie“, to ja panu powiem „ty“, a jeśli mnie pan obdarzysz urzędowem „ty“, które mi się należy, to nie odmówię panu serdecznego „panie“. A zatem załatwmy się krótko! Jak będzie?
Strona:Karol May - Czarny Mustang.djvu/127
Ta strona została skorygowana.
— 91 —