dokoła w swej milczącej, dziewiczej piękności. Jazda przez taka okolicę i w taki poranek musiała być rozkoszą dla każdego, tylko nie dla westmana, zamierzającego podejść Indyan. Powtarzające się od czasu do czasu parskanie koni i tupot ich kopyt słychać było daleko w rzadkiem powietrzu, a na wilgotnej dużej trawie pozostawał trop, który nawet do wieczora łatwo było odczytać. Te okoliczności groziły człowiekowi, który chętnie przebywa na sawannie, wielkiem niebezpieczeństwem, a jemu, jak każdemu innemu, milsze jest życie od wszelkich piękności natury. To też łatwo było pojąć, że Kaz przerwał panujące dotychczas milczenie:
— Cudowny poranek dzisiaj, zupełnie jak wtedy u spadkobierców Timpego! Wolałbym jednak, żeby nad preryą leżała tęga mgła zamiast tego blasku słonecznego.
Tych sześciu mężczyzn jechało obok siebie parami. Na przodzie Old Shatterhand i Winnetou, potem Frank z ciocią Droll, a na ostatku Kaz z kuzynem Hazem. Mały Hobble nie zapomniał poczciwemu Kazowi uwagi o wyspie Ischii. Gryzło go to jeszcze w tej chwili. Czepił się więc pierwszej sposobności do zadania mu ciosu i powiedział:
— Jesteś pan widocznie przyjacielem wszelkiego rodzaju mgieł. Czy na wyspie Ischii są one także?
Kaz odezwał się na to spokojnie:
— O to musisz pan spytać Drolla, on wie to napewno, bo miał przecież w nogach tę wyspę.
— Ale mgieł nie miał. Zrozumiano? Pochodzisz pan z Hofu na granicy bawarskiej. Tam mgły są częste, ale u nas w Moritzburgu powietrze jest zawsze czyste, jak szkiełko do lampy.
— Moritzburg? Słynny zamek myśliwski niedaleko Drezna? Czy to pańska ojczyzna?
— Ojczyzna? Szczególne pytanie! Mąż, cieszący się takiem satynowanem wykształceniem i przyrodniczem znaczeniem jak ja, ma w całym świecie ojczyznę. Nie przeczę jednak, że Moritzburg dużo zawdzięcza mnie przez to, że tam ujrzałem pierwszy raz światło dzienne.
Strona:Karol May - Czarny Mustang.djvu/144
Ta strona została skorygowana.
— 106 —