Strona:Karol May - Czarny Mustang.djvu/148

Ta strona została skorygowana.
—  110   —

— Kaz potrząsnął głową ze zdziwieniem i rzekł:
— Co to było? Co powiedzieliście? Hannibal ad Boardinghouses?
— Tak właśnie wyraziłem się, a nie inaczej — odparł Frank z oczyma i z miną pantery, gotowej rzucić się na zdobycz.
— To przecież błędne — zauważył długi Kaz — tak błędne, że trudno sobie coś gorszego pomyśleć!
Droll dawał Kazowi znaki, ażeby milczał, ale napróżno, gdyż ten nie znał jeszcze Franka, który był zły już poprzednio, a obecnem sprzeciwianiem się tak został podrażniony, że wybuchnął ze złością na nierozważnego:
— Co? Jak? Błędne? Chyba pan nie przy zmysłach? Światowej sławy Hobble-Frank miałby utrzymywać coś, co jest nietylko nieprawdą, lecz nawet fałszem, coby się nie zgadzało z wyższą temperaturą nauk? Czy ludzkość słyszała coś tak impertynencko rażącego? Mnie oczywiście takie nieortograficzne wątpienie o mej niezbitej kapilarności nie wyprowadzi z olymfatycznego spokoju, dlatego pytam pana w najsmętniejszej tonacyi h - mol moim głosem bakteriologicznym: o ile to, co powiedziałem, było błędne?
— To zdanie brzmi właściwie: „Hannibal ante portas“.
— Tak?
— Hannibal przed bramami! To był okrzyk trwogi ówczesnych Rzymian.
— Fi, jak pan to pięknie umiesz wygłaszać! I któż to wmówił w pana ten idyotyzm?
— O wmawianiu niema mowy. Słyszeliśmy to na godzinie historyi.
— Ach tak? A cóż to za poczciwiec opowiadał wam takie historye?
— Nasz nauczyciel historyi.
— Niemiec, z Plauen, z dziewiętnastego saecularium?
— Oczywiście!
— Ten genialny nauczyciel historyi powszechnej nie był zatem starożytnym Rzymianinem?