słoną nieśmiertelności, ten mimo wszelkiej skromności może się z diuną rozstać ze światem dawnym i współczesnym, aby dowieść potomności, że po pierwsze: także należy do świata, a powtóre: że ten świat musi później również umrzeć! Z tej prawdy nie da się nigdy nic uszczknąć, ona jest zbudowana tak mocno i niewzruszenie, że już Szyller, słynny twórca „Lenory“ Uhlanda wyśpiewał w swoim „Götzu z Berlichingen“: Przeszłość nie wije potomności wieńców, ale wiosna pachnie już na wiosnę!
Gdy ta osobliwa rozmowa toczyła się w kryjówce, dostali się Winnetou i Old Shatterhand na szczyt Corner-Top. Znaleźli tam kilka łysin, z których widać było daleko. Jedna z nich, położona na zachód, nadawała się szczególnie dla celów obu przyjaciół. Stąd można było objąć okiem całą dolinę, którą przebyć mieli Komancze, aż do pierwszego zakrętu, odległego o milę angielską.
Winnetou usiadł tutaj, a Old Shatterhand obok niego, nie zamieniwszy z sobą ani słowa. Ci dwaj ludzie nie potrzebowali się nawzajem wzywać, ani długo objaśniać. Znali się tak dokładnie i tak wżyli się w siebie, że jeden znał lub odgadywał życzenia i postanowienia drugiego, zanim one znalazły ustny wyraz dla siebie. Często im się zdarzało, że jechali przez dzień cały z sobą, że ważne rzeczy przeżyli, a nie padło między nimi ani słowo.
Tak było i teraz. Siedzieli obok siebie w milczeniu jedną, dwie, trzy godziny i żaden z nich nie wymówił ani zgłoski, chociaż spodziewali się wypadków, w których szło o śmierć i życie. Gdyby ktoś był ich obserwował niepostrzeżenie, byłby pewny, że nie sprowadziło ich tu nic innego, jak chęć położenia się i spoczynku. Ani jedno drgnienie ich twarzy, ani jedno spojrzenie nie świadczyło o tem, że uwaga ich zwrócona była bystro na zachód, że na całej przestrzeni, jak daleko można było sięgnąć okiem na dolinę, nic nie mogło ujść ich baczności. Jest to wielką sztuką westmana, żeby nawet w najwyższem napięciu wszystkich swoich władz duchowych
Strona:Karol May - Czarny Mustang.djvu/153
Ta strona została skorygowana.
— 113 —