i uczuć był niewzruszonym na pozór. Był i jest jeszcze niejeden myśliwiec preryowy, zawdzięczający największe swoje powodzenia, a nawet często ocalenie z niebezpieczeństw jedynie tej okoliczności, że całą swoją stronę zewnętrzną, każdy członek ciała tak w swej mocy posiadał, że nie można było u niego przejrzeć ani tego, co myślał lub czuł, ani tego, co zamierzał lub był zdolnym dokonać. Old Shatterhand naprzykład tylko dlatego tryumfował tylekroć nad nieprzyjaznymi warunkami lub przeciwnikami, że umiał, jak mało kto, nadawać swej twarzy wyrazu obojętnego wówczas, kiedy drugi zwaryowałby z przerażenia.
Teraz siedział z Winnetou na trawie. Obaj mieli spuszczone powieki, a ponieważ żaden z nich się nie ruszył, wyglądali tak, jak gdyby spali. Mimo to słyszeli pewnie dobrze drozda, wyciągającego z ziemi robaka o dwadzieścia kroków za nimi i równie dobrze widzieli sępa, który teraz jak plamka, wielkości połowy dłoni, ukazał się na wschodniej stronie nieba.
— Uff! — rzekł Winnetou.
— Well! — potwierdził Old Shatterhand i dodał: — Nadchodzą.
Wbrew tym słowom na pustej jak poprzednio dolinie nie było widać żadnej żywej istoty, ale sposób, w jaki sęp poruszał się w powietrzu, zdradzał znawcy, że pod nim znajdują się niewątpliwie istoty, po których się łupu spodziewał. Uniósł się trochę na lewo od zakrętu doliny, ale potem zbliżył się do niego szybko. Kiedy się nad nim unosił, wyjechał na dolinę jeździec, stanął na chwilę, żeby się jej przypatrzyć, a nie zauważywszy nic podejrzanego, ruszył spokojnie dalej. Za nim wychyliło się dwu jeźdźców, pięciu, dziesięciu, dwudziestu, czterdziestu, ośmdziesięciu i więcej. Wszystkich widać było dokładnie, chociaż z powodu odległości konie ich nie przewyższały rozmiarów małego psa. Jak nadzwyczajnie bystrym wzrokiem cieszył się Winnetou, dowodziło to, że mimo tej odległości, oświadczył:
— To są rzeczywiście Komancze.
Strona:Karol May - Czarny Mustang.djvu/154
Ta strona została skorygowana.
— 114 —