Strona:Karol May - Czarny Mustang.djvu/155

Ta strona została skorygowana.
—  115   —

— Tak — potwierdził Old Shatterhand. Tokwi Kawa jedzie na czele.
— Ten wódz Komanczów wyobraża sobie, że jest bardzo chytrym wojownikiem, a mimo to popełnia błąd, niepojęty zarówno dla mnie, jak dla mego brata Shatterhanda.
— Well! On utrzymywał pewnego razu, że pod względem roztropności i męstwa nikt się z nim nie może równać. Wiem o czem mój czerwony brat Winnetou myśli. Tokwi Kawa nadciąga z Firwood - Camp i jest przekonany, że my wyruszymy stamtąd dziś rano i przybędziemy po nim. Nie zastanowił się nad tem, że przecież musielibyśmy zobaczyć ślady, zostawione przez jego wojowników na wilgotnej trawie. Ślepy nie dostrzegłby ich zapewne, ale odczułby je dotykiem. Tak bowiem są wyraźne. To jest wprost śmieszne!
Winnetou, po którego poważnej twarzy przemknął teraz także lekki uśmiech, wywołany na poły pogardą, a na poły litością, dodał:
— I mimo to chce pochwycić Old Shatterhanda i Winnetou! Uff!
— Ty, jako mały chłopiec nie byłbyś popełnił tak ciężkiego błędu.
— A ty również, nawet wtedy, kiedy byłeś jeszcze w tych rzeczach nowicyuszem. Patrz, nasz domysł się sprawdza. Oni zwracają się na drugą stronę doliny, abyśmy, idąc za nimi, nie przypuścili, że dążyli właściwie do Corner-Top i Aider-Spring przeciwko nam.
Komancze jechali przeciwną stroną doliny, dopóki nie dostali się na skraj Ua-pesz, ale i tu nie zmienili kierunku, lecz puścili się biegiem na preryę, jak gdyby chcieli dotrzeć do jakiegoś miejsca, daleko poza nią położonego.
— W pewien czas okrążą tak, jak przewidujemy i przybędą tutaj — rzekł Old Shatterhand. — Jeden z nas musi zejść i zobaczyć, gdzie się ukryją i rozłożą obozem, a drugi pozostanie jeszcze tu na górze.
Wprawdzie Old Shatterhand nie powiedział, dlaczego