Strona:Karol May - Czarny Mustang.djvu/160

Ta strona została skorygowana.
—  120   —

— Czy mój brat słyszy, że znajdujemy się całkiem blizko nieprzyjaciół?
— Nie — brzmiała również cicha odpowiedź.
— Wystarczy odgiąć tych kilka pędów, a zobaczymy Komanczów, leżących przed nami.
— Nie słychać jednak żadnego szmeru. Nikt nie rozmawia. Czyżby posnęli?
— Tak, spoczywają, ponieważ przez całą noc jechali.
— To istotnie prawda. Wódz pewnie jest szczególnie znużony, bo jeszcze wczoraj wieczorem jeździł do Firwood-Camp i z powrotem.
— Well! Niechaj mój brat zobaczy, jak blizko niego jesteśmy. Możemy go niemal ręką dosięgnąć.
Winnetou rozsunął nieco pędy zarośli i kazał Old Shatterhandowi popatrzyć przez powstały przez to otwór. Jakże się zdumiał biały strzelec, ujrzawszy nie dalej jak o pięć kroków od siebie Tokwi Kawę, leżącego na ziemi! Obaj podsłuchujący znajdowali się na brzegu pasu huraganowego, a zarazem na skraju zaklęsłości preryowej. Gruby, obumarły, pień drzewa, powalony na ziemi, wysterczał z orkanowego chaosu, a trawa, wyrosła z jednej i drugiej jego strony, tworzyła miękkie łoże, na którem wódz rozciągnął się i zasnął. Nieopodal widać było innych wojowników, śpiących na ziemi. Byli zmęczeni i czuli się bezpiecznie pod osłoną straży, postawionych od strony preryi. Wódz zwyczajem wszystkich czerwonych i białych na Zachodzie miał tuż obok siebie strzelbę nabitą, mógł więc ją każdej chwili pochwycić. O pień drzewa stał oparty długi i wązki pakunek, owinięty kocem Tokwi Kawy i obwiązany troskliwie lassem. Na ten widok zabłysły oczy Old Shatterhanda, a Winnetou zapytał zcicha, wskazując na to:
— Czy mój brat wie, co jest w tym kocu?
— Oczywiście, że nasze strzelby.
— Wódz śpi i wszyscy inni śpią. Możemy więc sobie strzelby zabrać.
— Ale nam to ani przez myśl nie przejdzie!