Strona:Karol May - Czarny Mustang.djvu/166

Ta strona została skorygowana.
—  124   —

chwycili Winnetou i Old Shatterhanda, gdyby tu byli przyszli?
— Tak pewnie, jak pewnem jest to, że siedzę tu przy tobie.
— I wszystko, co posiadali, byłoby się stało naszym łupem?
— Oczywiście.
— I konie także?
— I one.
— Czemuż nie zaczekałeś do dzisiejszego wieczora? Dlaczego zabrałeś się wczoraj do tych koni?
— Zabrałem się wczoraj? — powtórzył powoli wódz, aby sobie uprzytomnić zarzut, jaki usłyszał. — Co ty wiesz o tem?
— Ja wiem o wszystkiem, zwłaszcza od tej chwili, kiedy nieprzyjaciele sądzili, że już umknąłem. Wszystko się zapowiadało dobrze i gdybyście byli nie poszli do szopy po konie, lecz czemprędzej się oddalili, byliby najwięksi i najsławniejsi wrogowie naszego szczepu teraz w drodze, aby prosto wpaść w nasze ręce. Jakaż radość byłaby zapanowała wszędzie, gdzie przeciągają wojownicy Komanczów! Wprawdzie Kita Homasza, wysłany przez ciebie do shopu, wzbudził pewną nieufność, ale udało mi się ją rychło usunąć, gdyż blade twarze nie mogły nam nic udowodnić. Wtem zaparskały nagle konie Winnetou i Old Shatterhanda przed drzwiami i wywołały nadzwyczajny ruch. Blade twarze były wprawdzie na tyle mądre, że pozornie uwierzyły w to, iż konie wyrwały się z szopy, ale mnie nie złudziły, ponieważ szopa była zamknięta na zasuwę, a cugle, któremi konie przywiązano, nie były uszkodzone, ale za to wisiał na nich rzemień, obcy rzemień, którym chciano je potem zatrzymać, a ten był rozerwany. Konie nie uciekły więc same, lecz zostały ukradzione. Kto je skradł? Czy zaprzeczysz temu?
Wódz spoglądnął przed siebie i ani nie drgnął na twarzy; nie powiedział ani tak, ani nie, a wnuk jego mówił dalej: