Strona:Karol May - Czarny Mustang.djvu/169

Ta strona została skorygowana.
—  127   —

terhanda i Winnetou? — wybuchnął metys, zaskoczony tą wiadomością.
— Ja! — potwierdził Tokwi Kawa z błyszczącemi radością oczyma.
— Srebrną rusznicę Winnetou?
— Tak.
— Małą czarodziejską strzelbę Shatterhanda?
— Tak.
— I wielką rusznicę na niedźwiedzie?
— Tak.
— Gdzie, gdzie jest ta cenna broń? Mów prędko!
— Tu — odrzekł wódz, wskazując na wspomniany pakunek.
— Uff, uff, uff! Dzisiaj Wielki Manitou spogląda promiennem obliczem na wojowników Komanczów! To zdobycz, której zazdrościć nam będą wszystkie szczepy czerwonego narodu. Jak ta broń niezrównana dostała się w twoje ręce?
— Przez złodziei, którzy ją ukradli i mnie oddać musieli.
Czarny Mustang opowiedział przebieg tego zdarzenia, a zaledwie skończył, wybuchnął okrzykiem:
— Uff, uff! Nie po myślałem dotąd nad tem. Old Shatterhand i Winnetou odjechali, pomimo że im zabrano broń. Czy to nie dziwne? Czy niema w tem jakiego podstępu? Oni nie wyrzekną się swojej broni i odważą się raczej na wszystko, aby ją odzyskać!
Wnuk potrząsnął głową i orzekł:
— Nie odważą się na nic.
— Czemu tak sądzisz?
— Kto ma mózg zdrowy, musi sądzić tak samo. Przez co te szakale zdobyły taką sławę? Tylko dzięki swej broni. Czem dokonali swoich czynów? Strzelbami. Przez te strzelby stali się bohaterami, bez nich nie znaczą nic. Ukradziono im broń tę, czują więc, że już nic nie mogą począć, że nie zdołają stawić czoła napadowi na obóz, lecz zginą. Dlatego to umknęli tak prędko. Teraz już wiem, dlaczego zaniechali jazdy do Alder-Spring