Strona:Karol May - Czarny Mustang.djvu/173

Ta strona została skorygowana.
—  129   —

tem znowu z powrotem? Zbyt są cenne na to. Być może, że trzeba będzie walczyć, a w tym wypadku łatwo mógłbym je uszkodzić. Zapewniam cię, że ta broń więcej jest warta dla mnie, niż wszystkie skalpy, które spodziewamy się zdobyć w Firwood - Camp. To też nie chcę jej narażać na niebezpieczeństwo i zostawię ją tutaj, dopóki jutro nie powrócimy. Ty zostaniesz przy niej na straży, gdyż nie mam do tego nikogo pewniejszego.
Metysowi pochlebiło widocznie to zaufanie, ale mimo to spróbował się temu sprzeciwić:
— Chciałbym jednak pojechać z wami ze względu na ową część łupu, którą mi obiecałeś.
— Otrzymasz ją. Powiedziałem to, a moje słowa posiadają ważność przysięgi.
— A zatem złoto i pieniądze?
— Tak. Przyrzekam ci to jeszcze raz. Jesteś synem mej córki i jedynym moim spadkobiercą. Człowiek rozumny musi myśleć o wszystkiem. Napad nie będzie prawdopodobnie niebezpieczny, ale mimoto może mnie dosięgnąć kula, lub ostrze noża. W takim razie ty zostałbyś właścicielem tej broni, która łatwo mogłaby wpaść w inne ręce, gdybym ciebie nie zostawił przy niej. Powiedziałem i tak się stanie. Howgh!
Usłyszawszy to metys, nie ociągał się dłużej ze zgodą. Z Kitą Hamaszą, który w obozie nazwał się Juwaruwa, i z innymi wybitnymi wojownikami odbył wódz krótszą naradę i odjechał z Komanczami znów na dolinę, którą tu przybył. Wnuk jego, Ik Senanda, został sam przy ukradzionych strzelbach.
Zaledwie upłynęło kilka chwil po oddaleniu się czerwonych, zaledwie metys rozsiodłał konia i przywiązał go do wbitego w ziemię kołka, już nie mógł swej ciekawości utrzymać na wodzy. Rozwiązał lasso, otworzył pakunek i wyjął strzelby, aby się napaść ich widokiem. Łatwo sobie wyobrazić, z jaką rozkoszą przypatrywali mu się Old Shatterhand i Winnetou, którzy siedzieli wciąż jeszcze w poblizkich zaroślach. O szczęśliwszym obrocie sprawy nawet sami nie marzyli. Widzieli, z jaką pożądliwością