Strona:Karol May - Czarny Mustang.djvu/180

Ta strona została skorygowana.
—  136   —

dzieć, gdzie się znajdują Komancze. Jak mogłeś znaleźć to miejsce w ciemnościach nocy?
— Człowiek, który tak pyta nie może być westmanem!
— Well! Wysławiasz się bardzo dumnie. Prawdopodobnie jesteś sprytniejszy od nas wszystkich. Uznaję ten nadludzki niemal spryt i rozpływam się z podziwu nad nim, że mogłeś przybyć za nieprzyjaciółmi aż tutaj, mówić nawet z nimi i nie dać się zabić, ani nawet pojmać!
— Nie macie powodu dziwić się temu tak bardzo, gdyż łatwo to wytłómaczyć. Komancze nie wiedzą, że ja po matce pochodzę od ich wrogów, Apaczów Pinal. Starałem się też być z nimi zawsze na dobrej stopie, uważają mnie zatem za swojego przyjaciela i przyjęli mnie dzisiaj bez jakichkolwiek nieprzyjaznych dla mnie objawów.
— To pięknie! Ale w jaki sposób dostały się nasze strzelby w twoje ręce?
Pytanie to wprawiło metysa Widocznie w kłopot, usiłował to jednak ukryć i odrzekł prędko:
— Wtem właśnie tkwi dowód mojej uczciwości i przyjaźni. Wczoraj wieczorem ujrzałem po raz pierwszy waszą broń, której przedtem nie znałem; dzisiaj zobaczyłem ją znowu u Komanczów, a Czarny Mustang chełpił się, że ją wam ukradł. Aby wam dopomóc do odebrania waszej własności, ukradłem mu je znowu tak, że tego nie zauważył.
— W takim razie muszę przyznać, że to sztuka, jaką nie prędko mógłby się kto pochwalić. Jesteś, jak się zdaje, wyskokiem rozsądku, a Czarny Mustang, który pozwolił zabrać sobie te strzelby, musi być chyba wyskokiem głupoty. Chciałeś je zatem nam odnieść?
— Tak.
— Ale jak to wyjaśnisz, że próbowałeś z niemi umknąć, spostrzegłszy nas poprzednio?
— Uczyniłem to tylko ze strachu z powodu nagłego pojawienia się waszego, gdyż nie poznałem was zaraz.
— Nie poznałeś? A przecież nazwałeś nas po imieniu!