Chwytaliśmy już lepszych od starego Mustanga, o którym powiadasz bardzo słusznie, że sława jego sięga poza wszystkie góry i doliny. Przechodzi ona widocznie jak powietrze, gdyż tu nie można nic zauważyć.
— Jak moglibyście go schwytać? Wszak nie wiecie wcale, dokąd się udał!
— Powiedziałem ci przecież, że podsłuchaliśmy go. Wrócił do Firwood - Camp.
— I wy tam za nim podążycie?
— Tak.
— Wy, w sześciu ludzi? Widzieliście chyba wielką liczbę Komanczów, którzy mu towarzyszyli?
— Pshaw! Nie jesteśmy tacy tchórzliwi, jak ty. Liczyć zaś tych Komanczów ani nam przez myśl nie przeszło, gdyż wszystko nam jedno, czy ich jest dziesięciu, czy stu.
— Nie chełpcie się zbytnio! To są Komancze Naimi, a więc najwaleczniejsi z tego licznego narodu. A nawet jeśli bez obawy, o czem bardzo wątpię, posuniecie się istotnie do tego szaleństwa i pojedziecie za nimi, by wdać się z nimi w walkę, to nie dopędzicie ich, gdyż wysforowali się daleko naprzód, a zanim zdołacie ich doścignąć, padnie Firwood-Camp pastwą płomieni!
— Widzisz, teraz okazujesz mniej więcej swe właściwe oblicze. Ja nie zakryję przed tobą mojego i powiem ci całkiem uczciwie i szczerze, że daleko prędzej od niego będziemy w Firwood - Camp.
— To nie może być!
— Przekonamy cię z łatwością o czemś przeciwnem.
— Czy konie wasze potrafią latać?
— Tak, my biali mamy zaiste takie konie.
Na to wybuchnął skut szyderczym śmiechem. Old Shaterhand nie rozgniewał się tem, położył mu tylko ciężko rękę na ramieniu i rzekł z uśmiechem:
— Śmiej się, chłopcze! Ale niebawem skończy się ta radość! Opuścimy przedewszystkiem to piękne miejsce, gdzie miałeś czekać na swego dziadka. Zobaczysz go prawdopodobnie znacznie wcześniej. Teraz przywią-
Strona:Karol May - Czarny Mustang.djvu/183
Ta strona została skorygowana.
— 139 —