Strona:Karol May - Czarny Mustang.djvu/188

Ta strona została skorygowana.
—  144   —

balonem. A tych kilku białych nawet na wzmiankę nie zasługuje.
— To oczywiście smutne, gdyż w takich warunkach mogą nam ci ludzie tylko zaszkodzić, a na nic się nie przydać. Najlepiej byłoby, gdybyśmy całą sprawę wzięli na siebie i gdyby się oni nie dowiedzieli o niczem, dopóki nie uporamy się z czerwonymi.
— Bardzo dobrze! Jest nas przeszło dziewięćdziesięciu, sądzę więc, że nie mamy powodu obawiać się czerwonych.
— Przyznaję panu słuszność! Przypuszczam nawet, że da się to zrobić bez przelania kropli krwi z naszej strony. Ale jak w dziewięćdziesięciu przybędziemy do Firwood-Camp, jeśli nie chcemy pokazać się mieszkańcom? Chyba pozwolicie sobie zatrzymać pociąg jeszcze przed stacyą.
— To nam wolno. Kto mi zabroni?
— Dobrze! Ale musicie przecież donieść o odejściu pociągu.
— Właśnie, ale jeśli dzisiaj raz tego nie uczynię, to nie zrobi się jeszcze dziura w niebie.
— Czy znacie Birch-Hole, dokąd Czarny Mustang postanowił zaprowadzić swoich ludzi?
— Jak własną kieszeń, sir. Jest to głęboki parów skalisty, wcinający się za Firwood - Camp w górę. Głazy wznoszą się ze wszystkich stron prawie pionowo, a jest tylko jedno wązkie wejście, w którem stoi stara, bardzo wysoka brzoza. Od niej to otrzymał parów nazwę.
— Hm! W takim razie niezbyt to sprytne ze strony Czarnego Mustanga, że tam właśnie zamierza ukryć swoich ludzi.
— Czemu? To najlepsza dla nich kryjówka, a on nie przypuszcza przecież, że znamy jego zamiary. Mnie się więc zdaje, że wybrał zupełnie dobrze.
— Ja sądzę inaczej. Czy można się wspiąć w górę po ścianach parowu?
— W jednem miejscu i to tylko we dnie. W nocy