Strona:Karol May - Czarny Mustang.djvu/194

Ta strona została skorygowana.
—  148   —

kiem blizko i tak są dobrze schowane, że mój biały brat musiałby się dobrze rozglądnąć, aby je znaleźć.
— A inżynier?
— Siedzi tam w gąszczu sosnowym z ludźmi, którzy mają nieść beczki. Możesz łatwo się dostać do niego, jeśli chcesz wydać mu jakie rozkazy na czas mej nieobecności.
— Jakto? Zamierzasz zatem odejść?
— Mój brat zgadnie, dokąd!
— Naprzeciwko Komanczów, aby mi donieść, kiedy nadejdą.
— Tak. Będą się tak cicho skradali, że dobrze będzie przedtem ich już zobaczyć.
— Idzie także o wodza, który powiedział, że sam postara się podejść do Firwood-Camp. Musimy przedewszystkiem jego dostać w ręce.
— Winnetou zabrał z Rocky - Ground dość rzemieni, aby go związać. Teraz pójdę, gdyż niebawem się ściemni. Old Shatterhand zaczeka na mnie w tem miejscu.
Skoczył i zniknął pod drzewami, nie zostawiwszy po sobie śladu na miękkim mchu. Old Shatterhand położył się na ziemi, okryty zupełnie gałęziami. Na razie nie mógł nic innego robić, jak tylko czekać spokojnie.
Dokoła zapanowała głęboka cisza, tylko z niezbyt odległego obozu dolatywał czasem jakiś szmer. Mrok już był zapadł, choć nie minął jeszcze kwadrans od odejścia Winnetou. Trzeba było na to bystrego i wprawnego oka Old Shatterhanda, aby z miejsca, na którem leżał, rozpoznać jeszcze wejście do parowu. Teraz dopiero należało się spodziewać przybycia Komanczów, gdyż było prawdopodobnem, że nie zbliżą się za dnia, o tej porze bowiem naraziliby się byli na największe niebezpieczeństwo przez to, że mogli ich zobaczyć błąkający się poza obozem mieszkańcy Firwood-Camp, a wskutek tego powodzenie przedsięwzięcia stałoby się bardzo wątpliwem.
Nareszcie tak się ściemniło, że Old Shatterhand widział zaledwie o kilka kroków. Tem dalej zato sięgał słuch jego, gdyż im mniej zatrudnia się jeden ze zmy-