Jeden z nich miał włosy jasne jak len i w stosunku do swej wielkości śmiesznie małą głowę. Pomiędzy parą dobrodusznych mysich oczek tkwił malutki, do góry zadarty, nosek, który, pomijając już to, że byłby przystawał lepiej do twarzy dziecka czteroletniego, zupełnie nie zgadzał się z szerokiemi ustami od ucha do ucha. Twarz tego człowieka była bez zarostu, który to brak był prawdopodobnie wrodzony, gdyż nie widać było, aby się kiedy przesunęły po niej brzytwa, albo nożyce. Ubranie jego składało się ze skórzanej bluzy, pofałdowanej na jego wątłych barkach jak krótki płaszcz, z wązkich skórzanych spodni, przylegających do nóg bocianich, pół wysokich butów z cholewami i słomianego kapelusza, ze smętnie obwisłemi kresami, z których deszcz spływał nieustannie strugami. Na jego plecach wisiała zwrócona wylotem na dół dwururka. Jechał na silnym, kościstym, przynajmniej piętnastoletnim człapaku, który jednak miał widocznie zamiar dożyć tak rzeźko jeszcze drugich lat piętnastu.
Drugi jeździec miał włosy ciemne, na nich odwieczną czapkę futrzaną, z pod której wyglądała wązka i długa twarz z tak samo wązkim i długim nosem i ustami, oraz z cienkim wąsem, którego końce mógł śmiało zawiązywać za uszyma. Jego postać, wysoka więcej niż na dwa metry, ubrana była, w przeciwieństwie do towarzysza, ciasno od góry, a swobodnie od dołu, nosił bowiem bardzo szerokie, fałdziste, spodnie z końcami, wsuniętymi w nizkie buty z cholewami, a górna część ciała tkwiła w bluzie sukiennej, tak wązkiej, że przylegała jak ulana. Ten uzbrojony był również w dwururkę i niewątpliwie, jak jego towarzysz, także w nóż i rewolwer. Siedział na godnym zaufania mustangu, który z pewnością obchodził urodziny swoje tyle razy, co koń towarzysza.
Jeźdźcy nie troszczyli się ani o drogę, ani o deszcz. Szukanie drogi pozostawili sprytnym i doświadczonym koniom, a o deszcz dlatego nie dbali, że przecież nie mógł się im dostać dalej jak do skóry, poczem musiał spłynąć.
Strona:Karol May - Czarny Mustang.djvu/20
Ta strona została skorygowana.
- 2 -