Oto pomiędzy Chińczykami powstał gwałtowny ruch, którego celu, ani kierunku nie podobna było narazie rozpoznać. Krzyczeli jeden przez drugiego w swoim języku, posuwali się tam i napowrót i zaczęli się wkońcu cisnąć na górę. Przytem wyrywali kije z zarośli i podnosili kamienie, aby je zabrać z sobą na górę. Wielkiem szczęściem było dla Indyan, że Old Shatterhand rozumiał po chińsku. W otwartym boju rozlecieliby się byli z pewnością jak plewy, tu jednak zobaczyli nieprzyjaciół, osaczonych i niezdolnych do obrony. To im dodało odwagi, której zresztą nie posiadali ani śladu. To też pchali się na wzgórze, jak gdyby chcieli zdobyć je szturmem.
— Niech mój brat idzie czemprędzej za mną! — wezwał Old Shatterhand Apacza.
— Ta żółta zgraja cofnie się przed nami, skoro tylko spojrzymy im w ich skośne oczy — odrzekł Winnetou, odgadując natychmiast zamiar białego przyjaciela.
Pośpieszyli razem obok ognia, wspięli się z kamienia na kamień i prześcignęli niebawem Chińczyków, ponieważ żółci okrążali górę wygodniejszem zboczem. Inżynier Swan pozostał ze swym oddziałem na dole, śledził jednak oczyma Old Shatterhanda i Winnetou, przyczem odezwał się do swych ludzi:
— Żółci chcą czerwonych zlynchować, jak się zdaje, a obaj myśliwcy zagrodzą im drogę, by ich nie dopuścić do tego.
— Oni dwaj przeciwko tylu? — rzekł jeden z robotników. — Chińczyków jest najmniej sześćdziesięciu.
— Czy sądzicie, że taki Old Shatterhand, albo Winnetou będą ich liczyli? Czy jeden, czy sześćdziesięciu, to we wszystkich to samo tchórzostwo, umykające przed odwagą. Uważajcie, teraz się zderzą!
Ogień świecił aż na zbocze góry, gdzie obaj westmani zastąpili drogę Chińczykom. Na dole w parowie i na górze nastała głęboka cisza, gdyż wszyscy zrozumieli, o co chodziło i byli ciekawi końca tego intermezza.
Rozległ się rozkazujący głos Old Shatterhanda, ale Chińczycy go nie posłuchali i pchali się naprzód. Głos
Strona:Karol May - Czarny Mustang.djvu/205
Ta strona została skorygowana.
— 157 —