że one nic nie warte. A nawet gdybyście mieli słuszne powody, to jednak musielibyście mnie puścić, gdyż w przeciwnym razie odbiliby mnie moi wojownicy, a was ukaraliby w ten sposób, że spaliliby Firwood - Camp, pozabijaliby wszystkich jego mieszkańców i powyrywaliby z ziemi szyny konia ognistego. Ja mam władzę nad wami wszystkimi, wówczas tylko możecie liczyć na łaskę, jeżeli mnie rozwiążecie natychmiast i wrócicie mi wolność.
— Czy chcesz, żebym cię wyśmiał wobec tych dwu wojowników? Ty mnie grozisz, chociaż leżysz przedemną jak żmija, której wyrwano jadowite zęby? Ani mi się śni ciebie uwolnić, a nawet gdybym chciał to zrobić, to nie mógłbym.
— Czemu?
— Gdyż sprzeciwiliby się temu dwaj sławni wojownicy.
— Którzy?
— Old Shatterhand i Winnetou.
Na to roześmiał się wódz głośno i rzekł z ironią:
— No, teraz już wiem napewno, że tylko trwoga z ciebie przemawia. Chcesz mnie przerazić temi nazwiskami, ja jednak wiem, że tych dwu wojowników wcale tu niema.
— Ty nic nie wiesz!
— Wiem i dowiodę ci tego! Oni byli tutaj poprzedniego dnia wieczorem, lecz opuścili Camp ze strachu przedemną.
— Ridiculous! Znowu ze strachu przed tobą! Niema człowieka, któryby zdołał Old Shatterhandowi i Winnetou strachu napędzić.
— A czemuż wyjechali z Camp tak prędko?
— Czy jesteś tego tak pewny, że się tu nie znajdują?
— Oczywiście. Tokwi Kawa wie zawsze dobrze, co mówi. Bali się mnie i uciekli na wozie konia ognistego. Howgh!
Wtem zabrzmiał za nim głos Old Shatterhanda:
Strona:Karol May - Czarny Mustang.djvu/212
Ta strona została skorygowana.
— 162 —