Strona:Karol May - Czarny Mustang.djvu/217

Ta strona została skorygowana.
—  167   —

— Uff, uff! — krzyknął wódz i podniósł się do połowy pomimo więzów.
— Prawda?
— Nie!
— Tokwi Kawo, pogardzam tobą! To wypieranie się dowodzi, że nie posiadasz już ani odrobiny odwagi, ani honoru. Jesteś tchórzliwszym niż mały pies, uciekający przed cieniem ptaka. Gdybyś miał choć tyle mózgu, ile zmieści się w dziurce pod kapslą, musiałbyś przyjść do przekonania, że wszystko zdradzone, że wiemy o wszystkiem, że tylko przy pomocy prawdy mógłbyś ocalić resztki powagi, jaką u nas posiadasz. Pokażę ci coś, z czego poznasz, że wasza wyprawa na Firwood-Camp była nietylko daremna, lecz, że dla was musi nieszczęśliwie się skończyć. Patrz! Tego nie spodziewałeś się chyba?
Old Shatterhand położył, zanim się jeńcom pokazał, strzelby za nimi, a Winnetou zrobił to samo ze swoją srebrną rusznicą. Teraz zabrał pierwszy z nich broń z tego miejsca i pokazał ją wodzowi Komanczów. Indyanin zapomniał ze strachu o tem, że był związany i krzyknął, usiłując się zerwać:
— Well! To pomaga widocznie! — zaśmiał się głośno myśliwiec.
— Srebr... srebr... srebrna rusznica, strzelba... strzelba na niedźwiedzie... i... strzelba zaczarowana! — wyjąkał Tokwi Kawa. — Gdzie... gdzie jest Ik Senanda, syn mojej córki?
— Jest naszym jeńcem.
— Wy... wy... wzięliście go do niewoli?
— Tak.
— Pod Corner-Top?
— Tak.
— Jak... jak zdołaliście go znaleźć? Jak... jak dostaliście się tam?
— Byliśmy tam jeszcze, zanim on przybył.
— To... to nie może być! Przecież odjechaliście wozem konia ognistego!