Strona:Karol May - Czarny Mustang.djvu/221

Ta strona została skorygowana.
—  169   —

siebie, dopóki nie przyszła mu pozornie zbawcza myśl o jego wojownikach. Rzekł zatem:
— Tokwi Kawa nie zna obawy; nie kłamał wcale ze strachu.
— Przyznajesz zatem, że nas okradłeś?
— Tak.
— I że chciałeś napaść na Firwood - Camp?
— Tak.
— Co byłbyś zrobił z mieszkańcami?
— Bylibyśmy ich zabili i oskalpowali.
— Wszystkich?
— Wszystkich.
— Zounds! — zawołał inżynier. — Mnie także?
Komanczowi było teraz wszystko jedno, czy chciał zgładzić jednego mniej, czy więcej i odpowiedział dumnym, obojętnym, tonem:
— Nie widziałem cię nigdy i nie wiem, kto jesteś. Gdybyśmy cię byli schwytali, bylibyśmy także ciebie oskalpowali.
— Dziękuję bardzo, dziękuję serdecznie, mój luby, czerwony sir! Za to miłe wyznanie podziękuję wam jeszcze inaczej. Powiedzcieno, mr. Shatterhand, co teraz uczynimy z tym czcigodnym gentlemanem i jego ludźmi!
— Najpierw damy mu sposobność do tego, żeby poznał położenie własne i swoich ludzi — odrzekł zapytany.
— W jaki sposób?
— Zaprowadzimy go na krawędź parowu, skąd będzie mógł objąć okiem cały stan rzeczy!
— A potem?
— Potem on skłoni ludzi swoich do poddania się, jeżeli naprawdę nie postradał zmysłów.
— Hm! A jeżeli uderzą, zanim on to nakaże?
— Postaram się o to, żeby się to nie stało.
— Jak?
— Już wam to powiedziałem.
Old Shatterhand zwrócił się do pojmanych strażników i zapytał: