czyć tyle materyału palnego, że o wygaśnięciu ognia nawet mowy nie było.
Przypatrując się ścianom parowu, widział wódz tylko jedną ścieżkę, którą można było wspiąć się na górę. Ta ścieżka jednak tak była wązka i przykra, że tylko jeden człowiek i to nieoczekiwany przez żadnego wroga, mógł się po niej wydostać. Dla takiej liczby Indyan.... nie mówiąc już o koniach, nie wystarczała ona. Na górze płonęły pochodnie i ogniska, oświetlając wszystko jak w dzień. Mógł tedy wódz naliczyć mnóstwo bladych twarzy, dobrze uzbrojonych i gotowych odeprzeć każdego wojownika, gdyby spróbował wspiąć się na skały parowu. Napróżno więc myślał Mustang nad sposobem wydostania się z matni. Niewątpliwie i to brał na uwagę, czyby nie udało się Indyanom dosiąść koni i w cwale zdobyć wyjście przez ogień, lecz i tę myśl musiał porzucić. Po pierwsze widział straże przed ogniem, powtóre mogły wszystkie blade twarze, znajdujące się na górze, zasypać kulami cały parów, aż po ogień. Ani jeden czerwony nie byłby zdołał wydostać się na zewnątrz, gdyż wystarczała jedna salwa, aby wyjście zatkać trupami Indyan i koni.
Ten przygnębiający stan rzeczy tak zaprzątnął Tokwi Kawę, że ten zapomniał o panowaniu nad rysami twarzy. Rozczarowanie odbijało się też na niej tak wyraźnie, że Winnetou i Old Shatterhand zdali sobie z tego sprawę w milczeniu, lecz mały Frank nie potrafił powstrzymać się od ironicznej uwagi:
— Teraz robi minę jak pewna gęś, która w chwili, kiedy chciała odlecieć, zauważyła, że nie jest wcale rzeczywistą gęsią, lecz ciężarkiem na listy.
Frank dostrzegł, że nawet Old Shatterhand nie przytłumił całkiem uśmiechu z powodu tego porównania, więc mówił dalej:
— Taki jest niestety los wszystkiego, co wzniosłe, że ma wprawdzie dwie nogi, lecz jest bez skrzydeł. W tem przykrem położeniu jestem ja i wódz. On chętnie chciałby być orłem, a siedzi jak żaba na ziemi. Duch jego dąży
Strona:Karol May - Czarny Mustang.djvu/225
Ta strona została skorygowana.
— 173 —