Strona:Karol May - Czarny Mustang.djvu/231

Ta strona została skorygowana.
—  177   —

— Dobrym powinien być każdy człowiek. To jeszcze nie powód do dumy.
— A czy to dobre pożądać zemsty?
— Ja nie pożądam zemsty. Nie próbuj pozyskać mnie takiemi słowy. Co złego zrobili wam mieszkańcy Firwood-Campu, że postanowiliście ich wymordować i oskalpować? Nic! A ty mimo to chcesz, żeby się wam nic nie stało. Czy wy jesteście może taksamo niewinni jak oni? Dosięgnie was tylko sprawiedliwość, której sam się domagasz. Łaskę przecież odrzucasz!
Wódz pochylił się znowu bezradnie. Był w położeniu okropnem, bo nie mógł ocalić swoich ludzi ani podstępem, ani siłą. Uznał to, ale czy mógł on, dumny wódz, uważający się za najsłynniejszego i najgroźniejszego z Komanczów, prosić o łaskę tych dwu ludzi, którzy uchodzili za ich najzaciętszych wrogów? Wszystko, co w nim żyło, wzdrygało się przed tem, a jednak nie widział innego sposobu odwrócenia od siebie śmierci. Nie bał się wprawdzie śmierci samej w sobie, ale bał się rodzaju śmierci, jaki mu groził. Wedle jego wiary bowiem nie może dusza człowieka, ginącego jako skazaniec, dostać się do wiecznych ostępów. Ta myśl napełniała go strachem nieprzezwyciężonym. Burzyły się w nim gniew i nienawiść do Winnetou i Old Shatterhanda, on pragnął zostać przy życiu, aby się na tych dwu ludziach zemścić, zemścić okropnie. Ta nienawiść też i to życzenie skłoniły go do kroku, którego nie byłby uczynił w żadnym innym wypadku. Podniósł powoli głowę i zapytał głosem niepewnym:
— Co Old Shatterhand rozumie przez łaskę?
— Złagodzenie kary, lub zupełne jej darowanie.
— Czy darowalibyście nam karę zupełnie?
— To być nie może.
— Ale życie moglibyśmy zachować?
— Może. Ani Winnetou, ani ja nie pożądamy waszego życia. Jesteśmy przyjaciółmi wszystkich białych i czerwonych ludzi i przelewamy tylko krew wtedy, gdy nas ktoś sam zmusi do tego.