Strona:Karol May - Czarny Mustang.djvu/233

Ta strona została skorygowana.
—  179   —

— Czy tylko przez to możesz nas ocalić, że się poddamy?
— Tak.
— A będziemy żyli?
— Spodziewam się.
— I powrócimy do naszego szczepu?
— Jeśli wam życie darujemy, to tak. Nie przypuszczasz chyba, żebyśmy mieli ochotę zatrzymywać was tutaj.
— A jeśli nam pozwolisz odejść, czy nie boisz się naszej zemsty?
— Pshaw! Ktoby się was bał! Wspominasz o zemście? Czy za ocalenie swoje nie będziecie się poczuwali do wdzięczności względem nas?
— Ocal nas, a potem zobaczysz, co zrobimy!
— A więc rozstrzygaj prędko! Daję ci na to czas, który biali nazywają pięciu minutami. Potem muszę usłyszeć twoją odpowiedź.
— Nie potrzebuję tego czasu, gdyż powiadam właśnie, że się poddamy. Jak to mamy uczynić?
— Widzisz, że tu na prawo można się wspiąć na skałę?
— Tak.
— Ścieżka jest tak wązka, że dwóch obok siebie nie przejdzie. Nakaż swoim wojownikom, żeby jeden za drugim wyszli tu na górę bez broni. Najpierw zostaną związani, dopóki się nie naradzimy. Potem...
— Związani? — przerwał wódz głośnym wybuchem.
— Tak. Jeśli ci się to nie podoba, to niechaj giną. Ty także jesteś związany!
— Uff! Old Shatterhand to straszny człowiek. Mówi tak łagodnie i spokojnie, ale wola jego to kamień, którego ani zgiąć, ani zmiękczyć nie można!
— Dobrze, iż to przyznajesz! Trzymaj się tego przekonania nadal! Zgadasz się więc na to, żeby ich powiązano?
Zapytany wahał się przez chwilę, potem wyprostował się dumnie i odrzekł nawet nieco za głośno: