Strona:Karol May - Czarny Mustang.djvu/236

Ta strona została skorygowana.
—  182   —

że biali, stojący na dole pod dwództwem inżyniera, skierowali strzelby na parów. Do nich przyłączyli się robotnicy z Firwood-Camp, wstydząc się zostawiać całą pracę kolegom z Rocky-Ground. Nie pokazał się tylko inżynier Leveret, czując się tem pewniejszym, im dalej był od placu boju. Co do Chińczyków, to byli wprawdzie niesłychanie ciekawi wyniku przygody, lecz nie myśleli wystawiać na szwank własnej skóry. Rozłożyli się opodal, gotowi wobec najmniejszego niebezpieczeństwa zerwać się i uciec. Nietylko Komancze bowiem byli dla nich postrachem, oni nie mogli także zapomnieć białego myśliwca i czerwonego Apacza, którzy siłą swych ramion gęstą ich kupę zmienili w toczącą się z góry lawinę.
Droll przyszedł także z drugiej strony. Rozciągnął się obok kuzyna Franka, położył strzelbę tak samo nad krawędzią parowu i spytał:
— Czy słyszałeś wszystko, kuzynie Franku, o czem tutaj mówiono?
— Jak możesz pytać tak błędnie i chorograficznie? — odrzekł mały. — Stałem przecież obok, a cieszę się posiadaniem dwojga uszu. Czemuż nie miałbym słyszeć?
— Że masz uszy, to nie jest mi tak całkiem nieznane, ale niejeden ma dwoje uszu, a nie chce słyszeć, co powinienby słyszeć. Czy to był wódz Komanczów?
— Właśnie.
— I układano się z nim?
— Tak.
— Na cóż się zgodził?
— Komancze muszą się poddać. Wylezą po jednemu na skałę i tutaj się ich powiąże.
— Ty, to znowu chytry pomysł naszego Old Shatterhanda! Gdyby im wolno było wychodzić tak, jakby chcieli, jeden zaraz za drugim, to mogłoby to dla nas stać się niebezpiecznem, ponieważ zaś muszą wspinać się zwolna po jednemu, nie mogą nam nic zaszkodzić.