ostatni rozkaz i odwrócił się od nich, aby pójść za wezwaniem Old Shattterhanda. Wspiął się tą samą ścieżką, którą był zeszedł, a podczas tego ludzie jego składali broń swą na kupę. Zapewne zarządził on sam, w jakich odstępach mieli iść za nim, gdyż stali przygotowani na dole i dopiero, kiedy on znalazł się na górze, ruszył powoli drugi. Niewiadomo, czy wskutek wspinania się, czy z rozdrażnienia, wywołanego oporem wojowników biło wodzowi mocniej tętno, kiedy wyszedł na górę.
Gdy złożył na plecach ręce do związania, powiedział ochryple:
— Tokwi Kawa dotrzymał słowa. Wiążcie go! Ale strzeżcie się, żebyśmy wam także kiedy nie położyli na rękach rzemieni, bo wtedy nie będziecie mieli czego szukać pod słońcem!
Tokwi Kawę związano i odprowadzono na bok. Następnego Komancza skrępowano także i przywiązano plecyma o plecy wodza. Przymocowując jeńców w ten sposób do siebie, zabezpieczało się ich w dwujnasób.
Dalszy ciąg odbywał się tak samo jak początek. Każdy z Komanczów wychodził z dołu dopiero wówczas kiedy poprzednik jego był już na górze. Dzięki temu był czas na dokładne zbadanie kieszeni każdego zosobna i przywiązanie go do towarzysza. Oczywiście, że Tokwi Kawa zarządził ten porządek wychodzenia na górę z rozmysłem. Na co? Aby nieprzyjaciołom ułatwić ujęcie swoich wojowników? Chyba nie! Czy, ażeby uległością skłonić ich do puszczenia Komanczów na wolność pod możliwymi do przyjęcia warunkami? To już prędzej. Należało także przypuścić, że uczynił to tylko w tym celu, by nieprzyjaciołom pokazać, że poza spodziewaną wolnością wszystko inne jest mu obojętne i w tem przekonaniu, iż tym, którzy na nim teraz wymusili posłuszeństwo, później wszystko odpłaci.
Gdy nareszcie uporano się ze wszystkimi, leżało z górą pięćdziesiąt par Indyan na ziemi. Tokwi Kawa zawołał do siebie Old Shatterhanda i powiedział:
— Ledwie zdołałem nakłonić moich wojowników
Strona:Karol May - Czarny Mustang.djvu/240
Ta strona została skorygowana.
— 186 —