moje zażądałoby każdej kropli krwi, którąbyście nam zabrali i musielibyście skończyć na palu męczarń śmiercią, jaką jeszcze żadna blada twarz nie zginęła. Tylko strach, czysty strach nie pozwala wam zadrasnąć nam skóry!
— Możesz teraz bezkarnie bluźnić, ponieważ dałem ci słowo. Wiedząc, że Old Shatterhand nie powie nieprawdy, jesteś pewien, że możesz być względem mnie bezczelnym. Tak jak ty teraz szczeka pies, któremu zęby wyłamano, aby nie kąsał.
— A tym psem jesteś ty — wrzasnął Komancz wściekłe. — Patrz tu na moją nogę! Kopnie cię ona wkrótce tak, że zawyjesz z bolu!
— Możesz sobie na dużo, dużo pozwolić, ponieważ masz moje przyrzeczenie — upomniał go Old Shatterhand z łagodnym uśmiechem. — Ale nie posuwaj się w tem za daleko! Jeśli nie potrafisz zapanować nad sobą, pożałujecie tego wszyscy.
— Pożałujemy? I to słowo tylko strach ci podsunął. Mów, co chcesz, ja śmieję się z twojej groźby!
Na to spoważniała twarz białego myśliwca, a głos jego zabrzmiał ciężko i poważnie:
— Well! Stanie się wedle twego życzenia. Ja spełnię tylko obietnicę, lecz ani słowa więcej, ani zgłoski. Zaraz się dowiesz, jak to rozumiem. Postanowiłem pierwotnie postąpić jeszcze łagodniej, aniżeli zobowiązałem się do tego przyrzeczeniem. Teraz jednak to przepadło i sprawdzi się moja przestroga; pokuta rychło nadejdzie!
Na to wciągnął Komancz głowę między ramiona, poderwał się w górę pomimo więzów, aby plunąć na Old Shatterhanda i to mu się też udało. Widząc to spokojny zazwyczaj i wyniosły Winnetou, ścisnął pięść i zawołał gniewnie:
— Szarlih[1], on splamił cię swoją śliną. Kto go ma za to skarcić, ja czy ty?
— Nie ty, lecz ja, ale ja zrobię to inaczej, niż my-
- ↑ Imię Old Shatterhanda.