Strona:Karol May - Czarny Mustang.djvu/244

Ta strona została skorygowana.
—  190   —

terhand upusty wymowy małego. — Pozwól, że ja dam odpowiedź temu czerwonemu panu!
— Ale ja tego nie zrobię, rzeczywiście nie zrobię, gdyż, jeśli panu zostawię moc i władzę opornego prokuratora, to wiem z góry, że ten czerwonoskórzec zamiast batów, dostanie ryż na mleku z sosem ostrygowym.
— Nie bój się, Franku! Tym razem daleki będę od pobłażania.
— Tak? Nareszcie przecież pan mądrzejesz? Późno wprawdzie, ale przecież! Mimoto zadefendowaliście mu jakąś karę?
— Tak.
— To proszę mi wyświadczyć tę wielką dyagnozę i grzeczność, żebym mógł być przytem pierwszym śpiewakiem tragicznym i subretkowym! Nie potrzebuję dopiero uczyć się roli na pamięć, gdyż wykręcę temu staremu tak wnętrze na zewnątrz, że z największą okazałością i łatwością będziemy mu mogli obie strony sympatycznie wypukać. Rozkaż pan zatem najłaskawiej, panie inspektorze i dyrektorze, kiedy się ma podnieść kurtyna! Cały teatr wysprzedamy, a zacna publiczność stuka już nogami.
— Dobrze, twoje życzenie się spełni. Czy twój nóż ostry?
— Ostry i śpiczasty, jak dobrze olejem napuszczona błyskawica, panie Shatterhand.
— Well! Niechaj więc Kaz i Haz tak mocno przytrzymają wodza, żeby nie mógł głową poruszyć, a ty utniesz mu całą czuprynę, a zostawisz tylko kilka kosmyków, do których przymocujemy te piękne, wschodnio azyatyckie ozdoby.
Z temi słowy wyciągnął z kieszeni warkocze obydwu Chińczyków, którzy ukradli byli strzelby.
— Hurra, o warkoczach kang-keng-king-kong zapomniałem prawie całkiem! Hurra! To olbrzymia stylistyczna myśl! Jestem tak uradowany i zachwycony, jak gdyby dzisiaj był diatoniczno-kynologiczny dzień moich imienin! Będzie można zaraz dopomóc mu do pozbycia