— Zaraz nadejdzie pociąg budowlany. Wyprawię go i wrócę. Może przywiezie listy i gazety.
Po tych słowach puścił się od progu, wtem ujrzał przybyłych, cofnął się na bok, aby się dostali w padające przez drzwi światło i przypatrzył im się uważnie.
— Good evening, sir — pozdrowił go blondyn. — Przemokliśmy do nitki. Czy można się tu gdzie wysuszyć?
— Tak — odpowiedział. — Jest nawet gdzie się przespać, jeżeli nie należycie do ludzi, których lepiej nie wpuszczać.
— Bez obawy, sir! Jesteśmy rzetelnymi westmanami, gentlemanami, którzy nie wyrządzą wam szkody i zapłacą za wszystko.
— Jeżeli wasza uczciwość jest tak wielka, jak długość ciała, to jesteście zaiste największymi gentlemanami na świecie. No, idźcie do środka, na lewo do mniejszej izby i powiedzcie shopmanowi[1], że engineer[2] pozwolił wam zostać.
Nieznajomy odszedł, przybysze zaś usłuchali jego wezwania.
Wnętrze budy tworzyło jedną wielką izbę, z której po lewej stronie oddzielono mniejszą tylko ścianą z desek wysokości człowieka. Było tam mnóstwo prymitywnych stołów i ławek, poprzybijanych do podłogi, a pomiędzy niemi i wzdłuż ścian znajdowały się gromadne łoża, zaścielone przeważnie tylko słomą i sianem. Na czterech kominach płonęły ognie i oświetlały izbę od biedy w braku lamp i świec, wskutek czego wyglądali ludzie i przedmioty w tem migotliwem świetle jak widma.
Około dwustu robotników kolejowych siedziało przy stołach, lub na łożach. Byli to ludzie mali, żółtej cery, z długimi warkoczami, wystającemi kośćmi policzkowemi i skośnie wykrojonemi oczyma. Ze zdziwieniem popatrzyli wszyscy na obie długie postaci.