Strona:Karol May - Czarny Mustang.djvu/250

Ta strona została skorygowana.
—  194   —

połowy i głosem, drżącym od niewysłowionej wściekłości, krzyknął:
— Każesz mi obciąć czuprynę? Moją czuprynę, ozdobę głowy, wyraz siły i siedzibę piór orlich, które świadczą o mojej władzy i sławie! Ona ma być obcięta?
— Tak, i to natychmiast.
— Odważ się, odważ, jeśli chcesz zginąć śmiercią, która ogromem cierpień dorówna męczarniom tysiąca na śmierć zamęczonych ludzi!
— Pshaw! Ta groźba pobudza mnie do śmiechu, lecz nie wstrzyma ani na chwilę od wykonania tego, co sobie przedsięwziąłem. Połóżcie go i przytrzymajcie!
Polecenie to odnosiło się do braci Timpów, którzy też zaraz wzięli się do roboty. Rozciągnęli jego podniesione do połowy ciało na ziemi i przytrzymali je tak bez żadnego wysiłku. Wódz nie stawiał w tej chwili oporu i zachowywał się jak mały chrząszcz, udający w razie napaści martwego. Leżał z zamkniętemi oczyma i mruczał półgłosem:
— Nie, on się nie odważy, nie może się odważyć obciąć wodzowi czuprynę. To się jeszcze nigdy nie zdarzyło, odkąd istnieją czerwoni wojownicy i biali ludzie!
— Jeśli się to rzeczywiście jeszcze nigdy nie zdarzyło, to stanie się to teraz — upierał się Old Shatterhand. — Zaczynaj, Franku! Nie traćmy daremnie czasu!
— Całkiem słusznie — odrzekł mały, odkładając na razie warkocze i przystępując do Komańcza z nożem w ręku.
Usłyszawszy kroki, otworzył wódz oczy i zobaczył Franka nadchodzącego. Poznał teraz, że to, co za niemożebne uważał, miało przecież przyjść do skutku, a to poznanie dało mu siły olbrzymie. Pomimo że miał ręce związane na plecach, strącił z siebie braci Timpów już po dwu ruchach. Oni pochwycili go oczywiście natychmiast i wytężyli wszystkie siły, aby go na ziemi przytrzymać, lecz on wskutek nadzwyczajnego podniecenia miał nad nimi taką przewagę chwilową, że musieli na