Strona:Karol May - Czarny Mustang.djvu/256

Ta strona została skorygowana.
—  200   —

dzy nim a skałą powstało miejsce, którędy przeprowadzono jeńców. Potem poukładano ich parami, a robotnicy kolejowi chcieli się już zabrać do ich broni, lecz Old Shatterhand zabronił im tego.
— Stać! — zawołał. — Teraz niech wszystko leży. Nie wiecie jeszcze, co się postanowi o tych rzeczach!
Robotnicy posłuchali. Było pośród nich wielu, którzy nie umieli jeszcze krępować się w swych zachciankach przez wzgląd na drugich, ale wobec takich mężów jak Winnetou i Old Shatterhand nie ośmielili się przecież stawić oporu.
Właściwie cztery osoby miały rozstrzygnąć o losie Komanczów, a mianowicie obaj wymienieni i obaj inżynierowie z Rocky-Ground i z Firwood-Camp. Ponieważ jednak drugi z nich wyszukał sobie bezpieczne miejsce i postarał się o to, żeby go nie widziano, rozumiało się samo przez się, że go wykluczono. Usiedli więc tylko we trzech, aby się naradzić. Inżynier Swan nie brał jeszcze nigdy udziału w takiej naradzie. Nie zadał sobie wcale pytania, komu należało zostawić zaszczyt zabrania głosu pierwszemu. Gwałtowny jego temperament nie pozwolił mu wstrzymać się, dopóki któryś z tamtych dwu uczestników nie przemówi. Zaledwie tedy usiadł, zaczął tonem, pełnym przekonania:
— Nie ulega oczywiście żadnej wątpliwości, że te draby muszą zginąć, radzę więc, ponieważ proch i ołów kosztują, rzemienie zaś mamy darmo, ażebyśmy ich ładnie jednego obok drugiego powiesili na drzewach. Jestem pewien, moi panowie, że wy taksamo się na to zapatrujcie.
Przez poważną twarz Apacza przemknął lekki uśmiech. Sam on jednak nie odpowiedział, ponieważ był przyzwyczajony oddawać w takich razach głos Old Shatterhandowi, który również skinął z uśmiechem głową do inżyniera i odrzekł:
— Well, sir! Cieszy nas to bardzo, żeście nas tak odpowiednio ocenili. My jesteśmy oczywiście także zupełnie pewni, że muszą umrzeć, ponieważ my jako ludzie...