Strona:Karol May - Czarny Mustang.djvu/277

Ta strona została skorygowana.
—  217   —

bliżej. — Zresztą może to anonimowa pomyłka, jeśli przypuściłem, że i pan mnie zapoznaje. Wobec tego spróbuję jeszcze raz, czy w zachowaniu pana znajdzie się taka poprawa, jakiej sobie życzę.
Przysunąwszy się znowu bliżej, siedział już tylko o krok od Old Shatterhanda i mówił dalej skwapliwie i już bardzo uprzejmie:
— Wracam do swego wniosku. Jakże będzie? Czy jesteś pan skłonny wykonać go w tej kongestyi, jakiej sobie życzę?
— Tak, kochany Franku.
Na te słowa rzucił sobą Hobble tak mocno, że znalazł się zupełnie przy Old Shatterhandzie i zawołał z twarzą, promieniejącą od radości i zadowolenia:
— Tego właśnie chciałem! Nawet najgorszy niedźwiedź nie jest takim kpem, żeby przynajmniej raz nie popełnił czegoś dobrego! Mogę panu dać duplikat świadectwa, że pański honor jest zupełnie naprawiony. A więc stoi na tem, co powiedziałem?
— Prawdopodobnie. Oczywiście będzie to zależało od tego, jak się metys zachowa względem nas!
— Całkiem słusznie! Ponieważ zaś wiem, że zachowanie się jego pozostawi więcej niż wszystko do życzenia, przeto pochowajmy nieznośne Jezioro Czterech Kantonów, a koleje zębate przysypmy wzajemnem przebaczeniem i zgodą. Niechaj nic nie dzieli naszych duchów i serc, a gdyby jakiś nierozsądny człowiek odważył się wątpić o naszych słowach, lub się z nich wyśmiać, jak to poprzednio zrobiono w tym wagonie, to zwróć się pan odrazu do mnie. Ja potrafię zdobyć dla pana to uszanowanie, do jakiego, jako mój wierny przyjaciel, macie słuszne pretensye i kontraparę!
Było to niemal wzruszającem patrzeć na trud, z jakim drudzy usiłowali być poważnymi wobec komizmu jego zachowania się i słów. Było to jednak konieczne dla uniknienia ponownego wybuchu gniewu. Udało im się to szczęśliwie przez cały dalszy ciąg jazdy, a Frank nie znalazł już powodu do wyrzekań na ludzkie błędy