i ułomności duchowe, ani wogóle, ani w szczególności. Dojechano do Rocky Ground w najlepszym nastroju. Na miejscu już mieli tylko nieco trudu przy sprowadzaniu z wagonu koni indyańskich, które nie były przyzwyczajone do tego rodzaju przewozu. Także w Firwood-Camp kosztowało to nie mało trudu, zanim je wsadzono do wagonu.
Pomagali przytem ludzie, którzy pozostali byli na miejscu. Kiedy konie wylądowały szczęśliwie, a inżynier zapytał, czy nie stało się co nadzwyczajnego, odrzekł jeden z robotników, skrobiąc się w głowę:
— Well! Ponieważ oto pytacie, sir, to nie mogę milczeć: Skradziono jednego konia.
— Którego? — zapytało sześć osób naraz.
Rozumie się samo przez się, że wiadomość ta wywołała przestrach. Ponieważ kolejarze koni nie posiadali, mógł to być tylko jeden z należących do sześciu myśliwców, może nawet jeden z karych ogierów Winnetou lub Old Shatterhanda! Nastała chwila najwyższego zaciekawienia, którą dopiero robotnik przerwał słowami:
— To był siwek, moi panowie!
Dały się słyszeć westchnienia ulgi, Frank zaś zapytał:
Czy siwek z czarną łatką na prawej stronie szyi?
— Yes, sir!
— Dzięki Bogu! — zawołał. — Kuzynie Drollu, to twój potykacz, który ci się wystarał o wyspę Ischię. Nic nie szkodzi, że go ukradli. Masz za to sto razy lepszego!
— Tylko z rozwagą w sądzie, mój Franku — upomniał Old Shatterhand. — Mniej tu idzie o konia, a więcej o złodzieja. Domyślam się, kto nim mógł być. Czy nie metys, którego wsadziliśmy do studni?
— Tak, sir — odrzekł robotnik z zakłopotaniem.
— Jak wylazł ze studni? Mogło się to stać tylko skutkiem waszego niedbalstwa!
— Które ja surowo ukarzę! — dodał inżynier. —
Strona:Karol May - Czarny Mustang.djvu/278
Ta strona została skorygowana.
— 218 —