Strona:Karol May - Czarny Mustang.djvu/297

Ta strona została skorygowana.
—  233   —

— Tak, mięso krowie jest dobre — rzekł zagadnięty.
— Zjadłoby się i mięso byka w braku innego!
— Czy zaraz rozprujemy zwierzęta?
— To trwałoby zbyt długo dla dwu ludzi. Sprowadzimy do tego kilku wojowników.
— Czy nie lepiej byłoby, żeby tylko jeden z nas poszedł, a drugi został tutaj, aby mięsa pilnować?
— Tak. Ja pójdę, a brat mój niech zostanie.
— W takim razie niech mi Tokwi Kawa da strzelbę!
— Sam jej potrzebuję.
— Mnie ona potrzebniejsza, niż tobie!
— W tych stronach niema nieprzyjaciół, z którymi musiałbyś walczyć.
— Właśnie dlatego także Tokwi Kawie nie potrzeba strzelby, ale zapach mięsa ściągnie sępy i kujoty, przed którymi będę się musiał opędzać.
— Mój brat ma słuszność, niechaj więc strzelbę zatrzyma.
Oddał mu ją wraz z amunicyą i oddalił się, rzuciwszy łakome spojrzenie na troje zwierząt, z których sam byk mógł ważyć ze dwa tysiące funtów. Kto tego nie widział, nie uwierzy, jak ogromną masę mięsa taki buhaj przedstawia!
Droga wodza wiodła w dół potoku. Szedł prędko, nie zachowując ostrożności, wskazanej zawsze na dzikim Zachodzie. Tokwi Kawa był widocznie pewien, że w pobliżu nie znajduje się wroga ludzka istota.
Wyszedł był z towarzyszem w górę doliny, a teraz schodził w dół do obozu, który był założony u wylotu. Odległość między dotychczasowem miejscem jego pobytu a obozem wynosiła dwie mile angielskie, więc upłynęło dość czasu, zanim wódz dostał się do obozu.
W obozie leżeli ci sami Komancze, którzy tak haniebnie musieli opuścić Firwood-Camp i tak samo obdarto i zgłodniale wyglądali jak sam wódz. Na jego widok spojrzeli nań wszyscy pożądliwie, bo każdy cier-