cić ze stu strzelbami i końmi i przywieźć odzież i amunicję dla wszystkich; w takim razie byłaby mu towarzyszyła pewna liczba Komanczów, ponieważ jeden człowiek nie zdołałby przypędzić stu koni. Tymczasem wnuk nadjeżdżał sam i prowadził za sobą jednego konia jucznego.
Gdy to Tokwi Kawa ujrzał, czerwona jego skóra nabrała barwy bibuły, a reszta Komanczów zapomniała o wszelkiej radości z powodu zabitych bawołów. Nikt nie rzekł słowa na powitanie przybysza. Kiedy zsiadł z konia i zbliżył się do wodza, odszedł Tokwi Kawa i usiadł o kilka kroków pod krzakiem, ażeby jego ludzie nie mogli z tego oddalenia usłyszeć, jaką mu przyniósł wiadomość. Ik Senanda usiadł obok niego i czekał na zapytanie. Wódz spojrzał osobliwym, tępym, wzrokiem w jego twarz i zapytał chrypliwym ze zdumienia głosem:
— Gdzie są konie?
— Nie dali mi żadnych — brzmiała odpowiedź.
— Gdzie jest sto strzelb i nożów?
— Nie dostałem.
— Co przywozisz?
— Tylko kilka strzelb, noży, proch, ołów i ubranie dla ciebie.
— Nic więcej?
— Nic!
— Zachowałeś się więc inaczej, aniżeli ci nakazałem.
— Postąpiłem zupełnie wedle wskazówek, jakie otrzymałem od ciebie!
— Zdradziłeś, co się stało w Firwood-Camp!
— Nie zdradziłem niczego!
— Ale nie wykonali moich rozkazów, a to z pewnością tylko z tego powodu, że wiedzą już o naszej hańbie!
— Wiedzą już o niej.
— Musiałeś więc ty im o tem powiedzieć, gdyż przybyliśmy prosto z Firwood-Camp, a w tym czasie
Strona:Karol May - Czarny Mustang.djvu/299
Ta strona została skorygowana.
— 235 —