Strona:Karol May - Czarny Mustang.djvu/300

Ta strona została skorygowana.
—  236   —

nikt nie mógł przed tobą zawiadomić Komanczów o wyniku wyprawy.
— A jednak oni wiedzieli już o wszystkiem, zanim do nich przyjechałem.
— Od kogo? Jeśli znajdą tego winowajcę, zdejmę mu żywcem skórę z głowy!
Zacisnął pięści, a oczy błysnęły mu złowrogo.
— Nie dostaniesz tej skóry — odrzekł wnuk. — Koń ognisty pędził sto razy szybciej i poniósł wszędzie wiadomość.
— Czy koń ognisty dochodzi także do Komanczów?
— Nie, lecz przebiega nieopodal za nimi i zatrzymuje się tam w kilku miejscach, zwanych stacyami przez blade twarze. Na jednej z takich stacyi było kilku naszych wojowników i słyszeli o wszystkiem.
— Uff! Wodę ognistą i konia ognistego zesłał zły duch na krainę czerwonych mężów, aby ich zgubić. Niebawem będą wiedzieli wszyscy od jednej Wielkiej Wody[1] do drugiej, że odebrano mi włosy i lek, a imię moje, które słynęło najbardziej, będzie od teraz smrodem, bijącym ze ścierwa, jakiego już sęp nawet jeść nie chce. Ale ja się zemszczę, zemszczę na wszystkich, którzy mnie ścierwem zrobili!
— Jesteś sławnym i zostaniesz nim nadal — pocieszał go wnuk. — Pochwycimy Winnetou i Old Shatterhanda, a potem napadniemy na Apaczów, zedrzemy im skóry z głowy i leki z szyi, a posiadłszy je, będziecie mogli powrócić do szczepowych ostępów.
— Uff! A teraz nam nie wolno?
— Nie.
— Naradzano się więc nad nami?
— Tak, odbyła się narada wszystkich starszych i mądrych wojowników.
— I oni nas wykluczyli ze szczepu?
— Tak.

— Uff, uff!

  1. Morze.