wnuka. — Teraz tu zaczekamy, dopóki się zupełnie nie ściemni.
Kiedy zmierzch w noc się zamienił, poczołgali się dalej. Usłyszeli niebawem szmer wody, poczem zamigotało pomiędzy drzewami światło ogniska, dokoła którego siedzieli biali. W pobliżu rozciągała się mała polana, porosła trawą, gdzie pasły się konie. Pomimo że dopiero przed chwilą rozbito obóz, pilnowali tego miejsca dwaj ludzie ze strzelbami, gotowemi do strzału. Było to pewną oznaką, że Komancze nie mieli do czynienia z nowicyuszami, ani z ludźmi nieostrożnymi.
Wprawnym Indyanom nie było trudno podejść białych całkiem blizko, ponieważ grube drzewa dawały im doskonałą osłonę. Obaj wywiadowcy zaleźli tak daleko, jak na to wzgląd na ich własne bezpieczeństwo pozwalał, a tam siedząc za drzewami, mogli nietylko widzieć białych dokładnie, lecz nawet słyszeć wszystko, co mówili.
Dowódcą bladych twarzy był, jak się zdawało, jakiś stary, ogorzały mężczyzna z białym jak mleko włosem i z długą, jasnoszarą brodą, o rysach twarzy ostro skrojonych, a cała jego postać wskazywała na to, że z niejednego już niebezpieczeństwa wyrąbał się szczęśliwie. Z bystrych jego oczu biła pomimo starszego wieku młodzieńcza żywość, a gdy mówił, to tak pewnie i z namysłem, jak gdyby zawsze przyzwyczajony był tylko do rozkazywania. Towarzysze nazywali go, jak to czerwoni słyszeli: „Wasza mość“.
Jego towarzysze byli ludźmi, po których widziało się na pierwszy rzut oka, że zdobyli sobie konieczne na Zachodzie doświadczenie. Najmłodszy z nich, cienko zbudowany, ale nadzwyczajnie wydłużony młodzieniec o jasnych kędziorach, był widocznie enfant gaté całego towarzystwa i lubił w rozmowie zabawne zwroty. Nazywano go: „Hum“, a czasem „długi Hum“. W chwili właśnie, kiedy Tokwi Kawa z wnukiem zajęli swoje miejsca, usłyszeli te jego słowa:
— Wasza mość czuje się tu widocznie bardzo bezpiecznie, skoro nie stawia straży. Mnie się zdaje, że tu
Strona:Karol May - Czarny Mustang.djvu/307
Ta strona została skorygowana.
— 241 —