Strona:Karol May - Czarny Mustang.djvu/308

Ta strona została skorygowana.
—  242   —

graniczy terytoryum Komanczów. Czy sobie życzycie, żeby was ci gentlemani pozbawili tronu i życia?
— Moim tronem jest miejsce, na którem stoję, a chciałbym widzieć czerwonego, któryby go zdołał z podemnie wyciągnąć. Otacza mnie trzydziestu poddanych, a każdy z nich jest bohaterem, bayardem. Co do Komanczów jednak macie słuszność, kochany Humie. Chciałem wam tylko zostawić czas do jedzenia, a potem już, jak zwykle, ustawimy straże. Siedm godzin snu ze zmianą co godziny dadzą cztery posterunki, a to wystarczy, jeśli nie będą stały, lecz przechadzały się po wyznaczonych sobie rejonach. Tak musimy postępować, dopóki nie znajdziemy się w San Juan Mountains.
— Gdzie staniemy się milionerami! — dodał Hum i roześmiał się wesoło.
— Sądzę, że zdołamy tego dokonać, choć wy się z tego teraz śmiejecie.
— Ponieważ spadek mego bogatego stryja rozpłynął mi się w wodzie, przeto nie będę miał nic przeciwko temu, jeśli mi pozwolicie odziedziczyć jeszcze bogatszy stan Colorado.
— Well! Ponieważ znów o tem wspominacie, to powiedzcie, jaka to jest sprawa z tym stryjem. Czy was wydziedziczył? Jesteście tak dzielnym młodzieńcem, że takiej krzywdy możnaby mu do śmierci nie przebaczyć!
— Nie wydziedziczył mnie, a mimo to pozbawił spadku. Uchodził za bogatego, gdyż umiał sobie nadać pozorów pod tym względem, mój ojciec natomiast, chociaż tęgi handlowiec, nie doprowadził do niczego, a czemu, o tem się zaraz dowiecie. Umierając, zostawił mi tylko długi i ani centa gotówki. Kiedy bezdzietnego stryja prosiłem, żeby mi pomógł stanąć o własnych nogach, pocieszał mnie tem, że zrobi mnie uniwersalnym swoim spadkobiercą. Męczyłem się jeszcze kilka lat, dopóki i on oczu nie zamknął. Została mi po nim pusta kasa, a w niej księga kasowa. Gdy w tę księgę nos włożyłem, nabawiłem się kataru i to jeszcze jakiego! Kochany stryjaszek był tak chytry, że wyzyskiwał mojego dobrodusznego ojca, każąc